7/ 15 XII 1919.

Przed miesiącem będąc w kościele usilnie prosiłam Matkę Najświętszą o uwolnienie nas od nieszczęśliwych, zbłąkanych dusz, które takie klęski ludziom przynoszą. Nie prosiłam o ich nawrócenie, chociaż to jest najgłówniejszą potrzebą dusz, a wtedy pragnęłam jedynie uwolnienia naszego miasta, kraju od tych okropnych ludzi.

Będąc zamodloną ujrzałam w duchu Matkę Najświętszą w nadzwyczajnej bieli zwrócona ku mnie prawym profilem. Trzymała w prawej rączce Swój płaszcz przeźroczysty i robiła nim ruch, jak gdyby coś drogiego, nieszczęśliwego chroniła przede mną niemiłosierną.

Ta postać cudownie piękna była tak przepełniona miłością do tych zbłąkanych owiec Swojego Syna, że i mnie udzieliła się ta słodycz, napełniając duszę moją uczuciem miłości i współczucia dla tych biednych, chorych, zwyrodniałych na duchu braci.

Dziwny był to obraz. Widocznie Matka Najświętsza ukazała mi się wtedy jako Królowa rodzaju ludzkiego, bo na Jej przepięknej główce odkrytej białym welonem, była wysoka, mała, złota korona.

Ach, co za miłość. Co za troskliwość, słodycz, miłosierdzie biło z tej Boskiej postaci. Czuło się w niej uosobienie miłości Boga, obraz i podobieństwo Jego Boskie.
Dziwnie słodki spokój wlał się w tej chwili w duszę moją, gdyż czułam, że czas może już krótki został do ich nawrócenia. Czułam, że Matka Najświętsza wielce się opiekuje, wstawiając się wciąż za nimi przed Bogiem. Lecz zarazem czułam, że Ona, ta święta Królowa nasza pragnie żebym i ja duszą moją wzięła żywy udział w tym Jej wstawiennictwie.
Ach Matko Najświętsza, jaka Ty piękna, jaka miłująca dusze nasze.

Obecnie, gdy się modlę o pokój, widzę tę przecudną postać wstawienniczki naszej przed Bogiem i nieopisana radość wstępuje w duszę moją, bo wiem, że ludzkość nie jest osierocona, gdyż ma Matkę, Królową nieba i ziemi (--).