1/ Notatki spisane w Żytomierzu w dniach 9 VIII 1918 – 27 III 1919

Wiem, że sama ze siebie nie mogę Ci się Panie Jezu tak podobać, więc obieram sobie za patronkę tego przypodobania się Tobie Matkę Twoją Najświętszą, Oblubienicę Ducha Świętego. Gdy Ona mnie prowadzić będzie, jestem pewna, że Ci się przypodobam, gdyż Ją, Najświętszą Dziewicę, obrałeś Sobie za Matkę. Ona zawsze mi będzie świeciła Swoją pięknością niebiańską i będzie taką mnie czyniła, jaką Ty mnie pragniesz mieć, o mój Drogi Jezu.

Matko Pana naszego! Błagam Cię przez pamięć tej chwili, gdy Archanioł Gabriel zwiastował Ci, że staniesz się Matką Zbawiciela świata, błagam, prowadź mnie, bym stawała się Twemu Boskiemu Synowi, coraz milszą, gdyż On mnie wybiera Sobie i chce mnie mieć za Swoją oblubienicę, oblubienicę w tym zepsutym XX wieku.

Uproś mi łaski, bym nigdy Chrystusa nie obrażała, bym Go kochała miłością seraficzną, służyła Mu z nieugaszonym zapałem, zupełnym zaparciem się siebie. Przecież i Ty, Matko ukochana, tego pragniesz od dzieci Swoich, a stworzeń Syna Twojego. Już nawet teraz dosyć często czuję się tak złączoną w duchu z Chrystusem Panem, że nie czuję żadnego przedziału między Duszą Jego Boską, a duszą moją ubogą, chwiejną i cała zatapiam się − jeśli można się tak wyrazić − w Jego miłość.
***
(--) Wtedy nie umiałam się modlić, bo zapomniałam. Teraz w chwili pokusy, oschłości, czy niepokoju mam lekarstwo nadzwyczaj skuteczne. Najpierw się przeżegnam, jeżeli znajduję się sama, albo uczynię to w myśli, będąc wśród ludzi i przepraszam Pana Boga, że choć na jedną chwilę wpuściłam takiego niemiłego gościa do siebie.

Nieproszony gość od razu wynosi się, bo mu niemiło być w domu, tj. u człowieka, który tak się stara zaszczepić jedynie tylko dobro, piękno, prawdę i przygotowując szczerze swe serce dla tak wielkiego gościa jak Chrystus Pan, prawdziwy Syn Boży, nasz Stwórca i Odkupiciel.
Jak teraz jestem szczęśliwą, to trudno opisać, bo mogę często, a nawet co dzień zapraszać i przyjmować Ciebie, Boże, do serca mego. Tak byłam dawniej nieszczęśliwą, bo samotną, w duchu tęskniąc za czymś nieokreślonym – a teraz mogę Cię zapraszać nie tylko myślą, lecz sakramentalnie przyjmować, a to jest wielka różnica. Wierzę i to wierzę bez granic słowom Twoim: „Kto pożywa Ciało Moje i pije Krew Moją, we Mnie mieszka, a Ja w nim” [J…]. Cóż może być dla mnie milszego na świecie, jak upiększanie, przy łasce Twojej, ubogiego serca mego, w którym Ty masz zamieszkać, cnotami, a szczególnie miłością.
Tak wielką − tak zajmującą i pochłaniającą całą mą osobę − mam pracę nad sobą, że chcę żyć jak najdłużej, żeby tę pracę doskonalić i innych pociągać, a przez to zasłużyć na śmierć świętą i życie wieczne w harmonii niebieskiej.

Ta myśl jednak schodzi na plan drugi wobec ogromnej chęci wywdzięczenia się całym życiem moim choć w części Chrystusowi za łaski, którymi jeszcze na tej ziemi nas obdarza.
Pięć, a nawet dwa lata temu pojęcia nie miałam, że tak można być szczęśliwą kochając Boga! Nie darmo moja dusza czuła, że człowiek zupełnie uszczęśliwić mnie nie może.

Teraz, gdy Bóg łaskawy zawitał w moich myślach, sercu, kocham wszystkich; nawet złych zaczynam kochać, lecz naturalnie mam w sercu różne stopnie miłości.

Kocham dlatego, bo to są dusze, tym stworzone prawem, co i ja i przeznaczone do tego samego celu – miłowania Boga, ale one biedne są w ciemności jeszcze.

Teraz rozumiem tych wielkich myślicieli, którzy wciąż piszą o bratniej miłości, lecz oni mi jej nie dali, bo rozumem nie można miłości zaszczepić w sercu.

Trzeba prosić i to silnie, szczerze prosić Stwórcę, Odkupiciela, ażeby mam swego ducha miłości dał, wtedy ta bratnia miłość tak się potęguje i wzrasta, ze sam się dziwisz, jak ta cnota w krótkim czasie daje wielkie owoce.

Przedtem ogromnie brzydziłam się żebraków i zawsze miałam kłopot myśląc, czy mój pieniądz dany im nie popchnie ich w gorszy jeszcze nałóg, jak pijaństwo, itp. Dlatego też nie lubiłam udzielać jałmużny. Dziś dając komuś jałmużnę, choć on jest ohydnie brudny, albo nawet ranami okryty, nie czuję wstrętu, a przeciwnie, jest mi go żal serdecznie, że cierpi.
Zrozumiałam teraz tych świętych, którzy mogli całymi dniami przebywać z nędzarzami, podnosząc ich ducha z upadku i krzepiąc ich wątłe siły.
Oni czuli się wtedy daleko szczęśliwszymi, aniżeli my w najpiękniejszych salonach, słuchając cudownej muzyki wśród wykwintnego towarzystwa, rozmawiając choćby o wzniosłych, pouczających rzeczach.
Ci święci, którzy starali się nigdy Boga nie obrażać, którzy wszystko czynili jedynie na chwałę Jego, oni byli prawdziwie szczęśliwymi w biedzie i niedostatku. Bo czyż można tego człowieka nazwać inaczej, niżeli najszęśliwszym na świecie, w którym Sam Bóg mieszka?!

(--) Klasztor jest to zgromadzenie dusz miłujących Boga, oddanych zupełnie na służbę Jego świętą. Obowiązkiem tego zgromadzenia jest: dziękować za życie Chrystusa Pana tu z nami, Przenajświętszym Sakramencie, przepraszać za zniewagi co dzień wyrządzane Mu przez ludzi, upraszać nowe łaski, a najgłówniejsze − miłować i to miłować Go bez granic.

Cóż to za wielki i wzniosły obowiązek, tak swoją duszę oczyszczać od najmniejszej skazy, aby żadną myślą, odruchem nawet nie obrazić Boga, który żyje wśród nich – lepiej się wyrazić − w nich samych.

Bóg otrzymuje jednymi częściowo od tych dusz tę miłość, która należy Mu się od wszystkich ludzi. Niestety ludzkość dotychczas jest w tak małym rozwoju duchowym: Ludzie tak są bardzo pogrążeni w marności [tego] świata, że o Bogu tak mało, albo wcale nie myślą – i nie spłacają mu należnego długu miłości – i co za tym idzie – modlitwy.

Czasami widzę w wyobraźni następujące obrazy: nastaje dzień, jedni budzą się w przygnębiającym usposobieniu, gdyż muszę ciężko pracować na kawałek chleba, i z tego powodu nie mają czasu na modlitwę poranną, rozpoczynając dzień tylko znakiem krzyża świętego i szczerym westchnieniem do Boga, prosząc o błogosławieństwo; inni w ciężkiej chorobie nie mogą wznieś swego ducha, gdyż bóle straszliwe odbierają im prawie zmysły; inni znowu – lekceważą sobie tę łączność swego ducha z Bogiem (--).
Są też takie dusze, które wcale o Bogu i o swojej biednej duszy nie wiedzą (--). A ilu z nich umiera tęskniąc za Bogiem, lecz nie znając Go?

Wielu chrześcijan umiera w grzechu, nie mogąc się wyspowiadać i połączyć się z Chrystusem Panem z powodu wypadku, nagłej śmierci lub jeszcze innej przyczyny.

A wielu też bywa takich, którzy wracają nad ranem do domu, gdyż całą noc spędzili na obrażaniu Boga i pracy na potępienie swojej duszy, przemieniając swym grzesznym życiem noc w dzień, a dzień w noc. Niestety takich jest wielu. I to jest całe nieszczęście społeczeństwa każdego.
Ileż to zabójstw i zbrodni przez jedną dobę się dzieje na tym Bożym świecie? (--).
Wiemy z nauki, że mózg ludzi jest bardzo wrażliwy na wpływ myśli otaczających go. Popełniona zbrodnia nie szkodzi temu, który ją popełnił, lub temu na którym spełniona została, ale szkodzi całemu społeczeństwu, na które wylewa się i oddziaływa ujemnie.

To samo dzieje się w odwrotnym kierunku: jeżeli dusza jaka zaczyna się podnosić, uszlachetniać, nie tylko ona siebie ratuje, lub otaczających ją, ale dla całego społeczeństwa jest cenną, bo żyjąc w harmonii z Bogiem wnosi na świat nasz harmonię.
Boże drogi! Żeby to ludzie zrozumieli, jak cenne są ich dusze, gdyż w krótkim czasie, przy pomocy Twojej mogą się stać nie tylko szczęśliwe same w sobie, ale są skarbem całej ludzkości − prawdę mówiąc − Twoim skarbem, o Boże !

Czasami tak by się chciało krzyczeć na cały świat, ażeby ludzkość się zastanowiła nad duszą, czynami swoimi, ażeby powróciła do Boga miłując Go bez granic, a tym pomagała bliźniemu. Lecz muszę się wstrzymać całą siłą i wierzyć jedynie w potęgę modlitwy (--).

Czyż takie dusze nie są pożądane dla ludzkości; takie które by mogły z zaparciem ofiarować się Bogu na służbę, miłując Go bez granic: zasyłając i wiążąc swoje myśli, duszę z Bogiem?
Bóg zawsze wysłucha prośbę swego stworzenia, które prosi nie tylko o zbawienie dla siebie, ale przeciwnie, nie może być szczęśliwe póty, dopóki nie zobaczy, że przez jego modlitwy, czyny lub nauki choć kilka dusz będzie zbawionych. Te ukochane dusze, z których niejedne w tym przemijającym życiu żyły tak krótko, jak np. święty Stanisław Kostka, mogą całe wieki dopomagać ludzkości.

Czasami słyszę podobne słowa: że Chrystus mógł to wycierpieć lub cuda czynić, bo był Bogiem, a od nas tego nie można wymagać.

Tak! Porównywać się z Chrystusem nikomu nie wolno, ale trzeba nie zapominać, że jeżeli Mu oddajemy się zupełnie, On przez nas działać może. Mamy dosyć przykładów z naszych świętych. Oni ze swojej strony jako zwykli śmiertelnicy nic nie mogli uczynić, ale jako słudzy Chrystusa mogli nie tylko uzdrawiać, ale i wskrzeszać umarłych.

Cała tajemnica jest w tym, aby starać się nie grzeszyć. To znaczy dać drogę tylko Duchowi Świętemu, Chrystusowi Panu, a najgłówniejsze – miłować i wierzyć, wierzyć bez granic!
Wiem jedno – nie tylko, że wierzę, ale wiem, że w Przenajświętszym Sakramencie jest Sam Chrystus Pan. Kto Go zna choć trochę, nie zaprzeczy temu, że to jest Syn Boży.

Czyż zwykły śmiertelnik odważyłby się powiedzieć coś podobnego, jak: „Bierzcie i pożywajcie, to jest ciało Moje; pijcie, to jest krew Moja” […]. Wierzę, że nikt by nawet uwagi nie zwrócił na te słowa, gdyby ich nie wyrzekł Sam Bóg. Czyżby ludzkość na tyle naiwną była i dwa tysiące lat pożywała opłatek biorąc to za ciało święte, wierząc w słowa jakiegoś tam ubogiego syna cieśli (--).

Gdyby Chrystus Pan nie był Bogiem i nie dawał łaski uświęcającej w Przenajświętszym Sakramencie, to słowa wyrzeczone przez Niego zatarłyby się wśród świata, jak i inne puste słowa.

Słowo Chrystusowe – jest słowem zbawienia i nigdy wartość jego się nie zmniejszy, bo to jest słowo Siły – Boga.

To jest Słowo, które stało się Ciałem (--).
Bóg łaskawy obdarzył nas duchem nieśmiertelnym. I gdy ten duch, który jest maluśkim pyłkiem mgły (jeżeli można tak się wyrazić) połączy się z Duchem Chrystusowym, może się stać podobnym Bogu, bo zawiera w sobie, lepiej powiedzieć, daje w sobie miejsce wyłącznie Bogu.
Ach! Gdyby to ludzie mieli prawdziwą wiarę w obecność Chrystusa Pan w Przenajświętszym Sakramencie przyjmując Go do swego ubogiego serca, staraliby się nie popełnić najgłówniejszych przewinień, w które są bardzo bogaci. W taki sposób daliby możność działania duchowi Chrystusa Pana w sobie i przez siebie. Chrystus Pan może swoją mocą od razu człowieka zmienić, przeistoczyć. Lecz On Bóg chce, aby z naszej strony mieć niezachwianą wiarę i szczere oddanie się Jemu; ażeby ten dar rzeczywiście był darem pochodzącym z wolnej woli dającego, a nie wymuszonym, choć Bóg przecież ma do tego prawo, ale nie chce, bo dał nam rozum i wolną wolę, którą możemy na zbawienie swoje i bliźnich swoich użyć, lub też i na wieczną naszą zgubę. Gdy człowiek choć trochę się garnie do Boga, Bóg łaskawy zaraz darzy go różnymi łaskami (--).

Zamieszkując w takiej duszy Bóg przekształca ją w Siebie. Myśl tej duszy jest myślą samego Boga. A dlatego tak silną, że choć ta istota nie jest widzialną dla oka ludzkiego, gdyż jest ukryta w klasztorze i nie może służyć przykładem dla oka ludzkiego, działa jednak na całą ludzkość nad wyraz potężnie, nie tylko podczas swego życia w ciele, ale całe wieki w życiu innym bez końca. Mamy przecież dowody tego w naszych świętych.

Tak by się chciało każdemu człowiekowi z osobna wytłumaczyć, jakie są najgłówniejsze obowiązki jego wobec Boga i pociągać do Niego, gdyż jestem żywym przykładem XX wieku, że Bóg nie gardzi swoim stworzeniem i jest tak hojny w swoich darach.

Trudno by mi było zrozumieć i odczuć jakie to jest bezgraniczne szczęście, gdy Bóg raczy przemawiać do Swego stworzenia, gdybym sama tego szczęścia nie odczuła na sobie.
Tak często! Ach! Tak bardzo często słyszę, że w klasztorach wcale nie jest tak idealnie, jak ja sobie wyobrażam.

Wierzę temu, że nie zupełnie tak jest, lecz po cóż mi Pan Bóg daje takie pojęcie o klasztorze.
Mówię – jeżeli Bóg mi daje pojęcie, jakie obowiązki są zakonnicy i jaką korzyść one ponoszą społeczeństwu, więc to już po części dowodzi, że jest w tym wola Boża, ażebym szła do klasztoru, bo kogo Bóg powołuje do służenia sobie, temu daje zrozumienie i pociąga do tego życia i pracy.

Idę jedynie z zamiłowania, powołania, a nie z innych powodów. Życie piękne mogę mieć i wśród ludzi, świata, lecz przed paru laty, jak już pisałam o tym, wciąż prosiłam Stwórcę, ażeby mi ukazał miejsce, w którym żyjąc, spełniałabym wolę Jego boską i żebym mogła być szczęśliwą z tego powodu.

Otóż Bóg łaskawy nie dał się długo prosić, ponieważ wskazał mi takie miejsce święte do pracy, że teraz przygotowując się do niego…, już czuję szczęście bez granic.

Wiem o tym dobrze, że praca prawdziwa nad sobą i inna jeszcze dopiero teraz się rozpocznie. Lecz mam nadzieję, że Bóg łaską swoją wesprze i da siły do wytrwania we wskazanej drodze.
Następujący obraz przedstawił się przed oczami wyobraźni mojej: wpośród miasta wielkiego stoi elektryczna stacja, w której naturalnie stoi olbrzymi akumulator. Prąd elektryczny płynie po drutach swobodnie − jeżeli wszystko jest w porządku − i daje światło całemu miastu, a również siłę na wprowadzenie w ruch tramwajów lub innych jeszcze potrzeb ludzkich. Najciemniejsze zakątki mogą być oświetlone, przemieniając ciemną noc swoim światłem prawie w dzień zupełny.

Wśród ludzkości to samo się dzieje. W duszach ludzkich panuje straszna ciemność, pustka! Dusze, które z zaparciem się siebie oddają się na służbę Bogu, ściągają łaskę Bożą na te biedne dusze przebywające w ciemności.

Zgromadzenie dusz, które poświęca się jedynie na to, aby Ducha Bożego w sercu nosić, zachować, są tym sposobem żywymi ołtarzami. Jedynym dążeniem Chrystusa Pana było i jest, ażeby żyć w duszach ludzkich, a nie tylko w kościołach w cyborium. Właśnie te dusze żyjąc ściśle z Chrystusem Panem, tym sposobem tworzą jakby żywy akumulator, który w sobie zawiera boską siłę, bo Ducha Bożego.

Przecież święci na tyle byli pełni Ducha Bożego, że jednym dotknięciem ręki uzdrawiali nawet kaleki od urodzenia.

Klasztor powinien przedstawiać sobą nie co innego, jak stację boską, w której koncentruje się Duch Chrystusowy i za pomocą modlitwy i błogosławieństwa rozpływa się na wodzów ludzkości, najgłówniej na misjonarzy, kapłanów, uczonych, myślicieli, itd., ażeby to w nich ten Duch Święty raczył zamieszkać i błogosławił ich pracom: posługiwał się nimi jako narzędziami swoimi, ażeby oni mogli prowadzić całą ludzkość i służyć jej przykładem (--).

Jedynym zadaniem i celem tej stacji (klasztoru) jest: chwalić Boga, dziękować Mu za łaski, które daje nam za pomocą świętych sakramentów, wyraźniej mówiąc − dziękować za przyjście Syna Bożego, Matki Jego i Zesłanie Ducha Świętego itd. (--). Przebłagać zniewagi, śmiertelne grzechy, które ludzkość popełniła względem Boga, siebie i bliźniego, itd.
Upraszać łaski dla całej ludzkości – tych biednych wygnańców, dzieci Ewy.

Co za przestwór! Jaka to wielka, bezgraniczna praca! Jakim musisz stać się czystym w duchu i na ciele, ażeby móc te święte obowiązki spełniać!

Bóg powołuje nawet grzesznika do służby swojej wolą Swoją świętą, czyniąc go świętym.
Jednym słowem Bóg ulecza cielesnego kalekę, a tym bardziej kalekę duchową. Mam na sobie żywy przykład. W Bożej mocy jest zachować czyste dusze, ale też i z grzesznika uczynić świętego jest w Jego mocy! (--).

Bóg czuwa nad tymi duszami, które Mu służą wiernie, więc tym bardziej spokojną jestem, bo nie tylko z mojej woli chcę tam iść, ale wiem i czuję, że to jest wola samego Boga.
Nie jestem samotną, bo już nawet teraz czuję się złączona duszą z Chrystusem Panem, którego miłość jest wieczną jak On Sam.

Ach! Jak jestem bezgranicznie szczęśliwą! Niczego nie pragnę, jedynie tylko spełniać Jego słodką wolę.
Tak by się chciało całemu światu krzyczeć, opowiedzieć jaki Bóg jest łaskawy! Jak kocha swoje stworzenie! Lecz niestety, trzeba wciąż się powstrzymywać i w skrytości przed Nim tylko swoje uczucia wylewać, bo zaraz ludziom się wydaje, że jesteś przesadną.

Rozumiem ich, że nie mogą tego pojąć, bo przecież nie dawno sama tego pojąć nie mogłam (--).

Jestem bezgraniczne szczęśliwa, że mnie, marnotę, Bóg łaskawy raczy powoływać do tak wielkiej, pięknej, wiecznej służby Swej i daje Siebie miłować, i za to niech Mu będą dzięki na wieki wieczne! (--)

Jezu! dziwne mam dziś uczucia.
Czasami mam chwile smutne, bo żyję między ludźmi, którzy nie mogą nic wiedzieć, jak ty mnie prowadzisz i pociągasz do Siebie: zresztą nie zrozumieliby mnie może nawet, gdybym im opowiadała o tym.

To znów jest mi przykro, że Ty obdarzasz mnie coraz większymi łaskami, a dla wielu być może nigdy znanymi nie będą – które mnie tak silnie pociągają do Ciebie, wzmacniają i pomagają do doskonalenia ducha, a które są niewidzialne dla oka ludzkiego. Tak bym pragnęła świat cały pociągnąć do Ciebie, o mój Jezu drogi!
To mi jest ciężko, gdyż czuję się tak marną i niedoskonałą: wątpię, żeby to być mogło prawdą, że Ty, Najświętszy, mnie powołujesz do tak wielce świętej pracy.
To mi się robi tak strasznie pusto w sercu, gdy spoglądam na życie ludzi bez Ciebie Boże i myślę, jak to ja byłam nieszczęśliwa, odchodząc od Ciebie – bez którego dziś już żyć nie potrafiłabym zupełnie.
To mi nawet straszno, gdy patrzę na swoją nieumiejętność, słabość i niedoskonałość, a ty zaczynasz mnie prowadzić i wkładasz na mnie tak odpowiedzialną pracę. Lęk ten usuwam z mojej duszy, pamiętając na to, że Ty bardzo wiele razy posługiwałeś i posługujesz się najsłabszymi istotami, żeby wykazać moc Swoją (--).

Dusza tęskni gdzieś w bezgraniczną dal, tam szuka w przestworzu punktu oparcia dla siebie. Wiem, że tym punktem oparcia jest Chrystus, który jest tak blisko, a przy tym czasami niedoścignienie daleko! Żeby do Niego się przybliżyć, daleką podróż odbyć trzeba.
Ach! Jak On jest daleko! Jak daleko!...

Nie wiem, czy to kto zrozumie, gdy powiem, żeby do Chrystusa dojść ach! Jak długo i daleko iść trzeba! Co za długa [i] bez końca prawie droga!

On – Ten Wszechmocny Pan – On może do nas zawsze przychodzić, wtedy jesteśmy blisko, blisko Niego, lecz my do Niego tak bardzo daleką drogę odbyć mamy, gdyż doskonałość nie ma granic. A Chrystus powiedział: „Doskonałymi bądźcie, jako Ojciec wasz niebieski doskonałym jest!”[…].