Wybór pism m. Tajber cz. 1

1. Do ks. dra Jana Majchrzyckiego

1 (1).
5 X 1921, środa.

Najgłówniejszą podstawą zjednoczenia z Jezusem jest ciągłe wgłębianie się w miłość Boga ku nam, a w szczególności przejawianą w Synu Bożym Jezusie. Moja miłość ku Niemu zawsze bierze początek w Jego miłości. To znaczy, że ja w tej chwili, gdy zaczynam myśleć o Jezusie z tym zamiarem, aby Go miłością moją otoczyć, wczuwam się w Jego miłość ku mnie, gdyż Jezus wciąż mnie bez ustanku kocha, bo na tym właśnie polega doskonałość jego miłości, że wiecznie ona trwa. Ponieważ ja o tym wiem nie tylko z objawienia Chrystusa jako uosobienia wcielonej miłości, ale i z własnego doświadczenia, korzystam z tego miłosierdzia i moją miłość, która się budzi na poruszenie Jego ku mnie miłości, włączam w jego miłość – i tak dusza moja zapalona miłością Jezusa zaczyna nawzajem to samo uczucie ku Niemu żywić, a przez to staje się dobrym przewodnikiem miłości, tj. nawet „akumulatorem”, czyli zbiornikiem miłości Ducha Świętego.

Więc to zjednoczenie z Chrystusem Panem jest tak łatwym i prostym, potrzeba tylko sobie uprzytomnić jaką jest Dusza Chrystusowa, co za właściwość w sobie posiada, czego pragnie, do czego nas prowadzi i jaki cel jej jest ostateczny (--).

Gdy wgłębiam się w Duszę Jezusa rzecz prosta, że Ona przez samo tylko piękno budzi we mnie miłość ku Sobie – a cóż dopiero mówić, gdy wyczuwam Ją dlatego, że czuję tę nieskończoną miłość Duszy Jezusa, która od dwóch tysięcy lat tęskni za miłością naszą? O jakże Ona musi być spragniona tej naszej jasnej, czystej, szczerej, gorącej, godnej Boga miłości? Przecież Syn Boży – Słowo, które było u Boga, a Bogiem było to Słowo – stało się Ciałem żywym, a więc posiadającym nieśmiertelną ludzką duszę. Celem zaś przyjścia na świat tej przecudnej Duszy było – zjednoczyć naszą upadłą przez swoją Boską Duszę z Bogiem. Zastanowić się tylko nad miłością Boga!...

Staje się więźniem, bo stwarza z miłości Duszę Syna Bożego – dla zmysłów naszych czyni Ją „dotykalną”, gdyż uwięzioną w ciele – miłość Jego do tego szczytu dochodzi, że obcując z nami jako człowiek zwykły uczy nas życia Bożego, tj. prawdziwego – a później o! trudno objąć umysłem naszym tę miłość Jezusa. Każda dusza chrześcijańska powinna wiedzieć, szczególnie kapłan, co później z miłością Jezusa człowiek uczynić był zdolny.

A dziś, mój Boże, co dziś my czynimy? – czy chociaż w małej cząsteczce oddajemy należną Mu miłość? Czyż nie potrzeba najbardziej ćwiczyć się nam w łączeniu naszej miłości z miłością Jezusa? – raczej uczyć się czerpać Jego miłość dla oddania Mu nawzajem zjednoczoną z naszą miłością Jego miłość (--). Z początkiem, gdy byłam bardzo samolubną, to nie chciałam, ażeby ktoś wiedział, co we mnie się dzieje, czy wszystko w porządku, czy źle, czy dobrze – lecz z czasem, gdy chodziło mi o zjednoczenie z Jezusem, to wszystko mi jedno było i doszło do tego, że dziś − o ile Pan Bóg by chciał tego ode mnie − to bym o wszystkich moich najgorszych grzechach całemu światu powiedziała, a to dlatego, ażeby pokazać jaką wielką moc posiada Zbawiciel nad duszą i co On uczynić może z tą naszą duszą. Naturalnie nie od razu mi to przyszło – ale im więcej wielbiłam Jezusa – odrywałam się od siebie; im bardziej w Niego wchodziłam, zapominałam o sobie, a przez to stawałam się lepszą i to właśnie tak mnie cieszyło, że z początku, choć niezupełnie czyste, bezegoistyczne uczucie radości miałam, zaczęłam przelewać na papier, a dziś zdaje mi się, że jedynie miłość do Jezusa, a i miłość do ludzkości z miłości do Jezusa tym powoduje…

Zwrócę jeszcze na to uwagę, że myśleć o Jezusie to jedno, czynić z miłości ku Niemu, to coś innego, ale kochać Jezusa, Samego Jezusa dla Jezusa, to zupełnie coś innego. Wtedy pomiędzy tobą a Jezusem nic nie staje, ani rozmyślanie o Jezusie, ani działanie dla Jezusa, ale staje Sam Jezus we własnej Osobie – i ty duszo nieśmiertelna trwasz nawzajem w szczęściu wiecznej harmonii – to jest miłość. Dziś jest mi to tak zrozumiałe, a tak proste, że nie wiem, co jest łatwiejsze do zrozumienia, czy to, że dwa razy dwa jest cztery, czy zjednoczenie z Jezusem w wyżej opisany sposób. Nie wiem, może nie wyraziłam wszystkiego, co pojmuję, ale dla mnie to, co myślę i piszę jest tak jasnym, a szczególnie to, że ono jest prostym (--).

1 (2).
6 X 1921, czwartek.

Trwać w Jezusie to znaczy, że niczym nie dawać sobie przenikać, nic zanadto tobą zawładnąć nie może, a tym bardziej ciebie pochłonąć. To trwanie duszy w Duszy Jezusa na tym właśnie ma polegać, że ani myśl ludzka, czy dobra czy zła, bez zezwolenia Duszy Chrystusa na ciebie nie spłynie, nie ma żadnej nad tobą woli – siły, a to dlatego, że dusza jest włączona w Duszę Chrystusa, która jest wszechmocą.

Wziąć dla przykładu choćby duszę moją – ona wiedząc o potędze myśli człowieka w ogóle (--) starała się znaleźć źródło, z którego wypływa myśl Boża, gdyż ta jedynie jest prawdziwie godną życia w umyśle naszym, a przez to w duszy naszej.

Dusza moja starała się znaleźć ten łącznik przez myśli ludzkie – choć piękne, zdrowe, ale jej w tym było siły mocy za mało. Ona (dusza) rwała się do intensywnej, twórczej pracy – ona chciała żyć swobodnie i rozwijać się bez wszelkiej przeszkody z zewnątrz w wewnątrz. Świat duszy musi być całkiem zamknięty na wszelkie wpływy niewłaściwe życiu Bożemu. Lecz gdzież tę swobodę znaleźć? Jak te wszystkie przeszkody usunąć? Jak zagrodzić temu życiu zewnętrznemu, które wchodzi do duszy przez zmysły, a tak przeszkadza rozwojowi ducha wzrastać!

O! jakże ten świat wewnętrzny, który jest tak wielce subtelny i wrażliwy otoczyć murem nieprzezwyciężonym, aby zachować ciągłą równowagę?

Dziś z miłości mego Zbawiciela mam na wszystko radę i odpowiedź. Gdy szukałam źródła mego żywota i myśl moja wciąż płynęła z tęsknym poszukiwaniem łącznika z tym Cudownym Źródłem, energia moja z każdą chwilą wzmacniała się, gdyż to była subtelna praca ducha stęsknionego za Bogiem.

Uprzytamniam sobie, że chociaż żadnej korzyści światu mym życiem nie przynoszę, lecz trwając w poszukiwaniu, choćbym w nim zginęła i nie dosięgła tego, czego szukam, ale ponieważ chcę żyć w prawdzie, w Bogu, a wtedy dopiero działać, jestem choćby tylko dla siebie, ale jestem korzystną, bo to co utraciłam szukam – to szukanie jest dowodem że coś utraciłam. Teraz stoi pytanie – cóż utraciłam? – dziecięctwo Boże.

Jestem dzieckiem Boga, gdyż noszę obraz i podobieństwo do Boga, ale to jeszcze nie znaczy, że jestem Bożym dzieckiem i dlatego zrozumiałam, jest mi smutno, tęskno, wszystko co nie Boże ma dostęp i do mnie i wpływa na mnie. Jestem samotna wygnanka ziemi, szczęścia – sierota, nic mnie nie bawi, pustka dookoła, bo i któż duszę moją osamotnioną pocieszy? – Czyż ten ptaszek, który świergoce wesoło u gniazdka swego ciesząc się swymi pisklętami? – czyż on mnie może rozweselić na długo? O nie, tym bardziej smutno mi się staje na duszy, gdyż jemu wesoło, bo spełnia przeznaczenie życia swego, bo cieszy się tym czym Bóg go obdarzył i swoją piosenką radosną wielbi swobodnie Boga jak umie.

A ja, dusza nieśmiertelna, która podobieństwo do Boga w sobie wewnątrz nosi, a więc tym bardziej cieszyć się i śpiewać powinnam hymny godne Boga – nie mogę – ale dlaczego nie mogę? – znowu pytanie. Dlatego, że jestem dzieckiem Boga, a życiem nie jestem Bożym dzieckiem. Ach! Dobrze, ale skąd wziąć to światło w drodze powrotnej do Boga? Skąd czerpać siły w dążeniu po drodze do Boga? – Gdzież to źródło wody żywota? – gdzie dusza moja obmyć się może.

Żal mój nie wystarcza za popełnione winy przed tak dobrym Bogiem Stworzycielem – nie, tutaj w tej sprawie musi być coś wyższego ponad mną, co podniesie wynagradzając za moje krzywdy. Lecz gdzież ono jest? – czy daleko? czy blisko; gdzież go mam szukać? jak zaczerpnąć? Człowiek, sam człowiek, nic mi w tym pomóc nie może, gdyż widzę dokoła w nim również szukanie lub pustkę bezdenną.

Dusza moja, szukając wciąż, uderzała się raz po raz o różne kanty – to w jedną stronę podąża jej myśl, dotknie się czegoś i wyczuwając pustkę odbiega znów w inną stronę – i tak uczyniwszy kilkanaście ruchów przeciwnych sobie i nie znalazłszy miejsca pokoju – uderza się nareszcie o Kościół Boży – wchodzi tam i widzi w nim coś zupełnie nowego! Coś tak cudnie pięknego! To Jezusa, który czekał na nią z wielkim utęsknieniem, czekał na wzajemną miłość. O duszo moja, tyś dotarła do tej Duszy, która ciebie wciąż szukała.

Przyszła Ona na świat tej ziemi po to, by cię oczyścić z plam, a przyoblec w siebie jasną, promieniującą potęgą Bóstwa Swego.

Ach! – ta Dusza Boska czeka wieki całe, aż nareszcie ujrzała duszę moją stęsknioną za Nią – Prawdą. Czyż potrafi ktokolwiek opisać ten pocałunek szczęścia? Znalazły się dwie dusze – dusza ludzka i Dusza Boska – jedna przyćmiona nieumiejętnym życiem, a więc grzesznym, a druga słodka, cała z miłosierdzia stworzona i w sobie nieśmiertelną głębię miłości nosząca.
O, gdy Dusza Syna Bożego objęła duszę stworzoną, tak zbliżoną do Jego cudownej Duszy przez związek podobieństwa – cud się stał, cud miłości Boga Przedwiecznego.

Przyjaciółka oblekła duszyczkę ubogą w szatę swoją utkaną z purpury miłości – to ducha swego.

Wszystko z tej biedniutkiej duszyczki stoczyło się w niepamięć u Boga, co było w niej nie Bożego, a to uczyniła miłość Syna Przedwiecznego – Zbawiciela, który świecąc jej miłością Swoją zapalił w duszyczce to samo światło miłości ku Sobie Bogu, a z tej przecudnej miłości i miłość bliźniego.

Dzisiaj nie pozwalam niczym mej duszy wiązać, ani obowiązkom, bo je z radością spełniam, a przez to one nie dzielą mnie z Jezusem, gdyż przez radość dowodzę, że wolą Bożą, która mi nadaje obowiązki, cieszę się, jakiego rodzaju one by nie były – wszystkie spełniać mogę dla pożytku duszy, bliźnich i Boga.

Nasuwa mi się pytanie – w jaki sposób spełnić wszystko, aby było wielce korzystnym?
Bardzo prosto – jednego się trzymać – nigdy nie zapominać o miłości Boga. To jest jedyny drogowskaz, jedyna moc, która nas odrodzić może – to jest jedyny przedmiot, który wyczerpanym nigdy być nie może, gdyż miłość Boga, to wieczność nieskończona. Miłość Boga względem duszy ludzkiej – o! jakże ona nas wysoko podnosi! A jakim poczuciem szczęścia napełnia duszę naszą? Miłość Boga przejawiona w Jezusie jest pokarmem jedynym duszy naszej – więc odżywiajmy się tą Bożą manną, która przeniknąwszy nas, w siebie zamieni.

Miłość do Jezusa na początku wstręt do grzechu wszelkiego obudziła, a później i ten wstręt uleciał, gdyż grzech z każdą chwilą zmniejszał bytność swoją w duszy, a więc wyparował i nie może mieć dostępu. Mówię otwarcie, raczej stanowczo, że nie może mieć dostępu – dlatego, że wolę moją włączyłam w wolę mego „Słonka” – to Duszę Jezusa. Ona jest wszechpotężna i moc jej nad duszą moją jest tak wielka, że żadna myśl, czy to człowieka, czy tworu innego, nie ma żadnej nade mną siły.

Jezus posiada duszę moją w całości, to znaczy, że moje ja, pomimo, że je oddałam Mu raz na zawsze, to oddanie się co chwilę powtarzam przez zjednoczenie mej duszy z Jego Duszą w miłości. Jezus wiecznie trwa w miłości Swojej.

On nigdy się nie zmienia, ja zaś, choć stworzonko słabe, ale zarazem i silne, bo kochać pragnie, kochać się wciąż uczy i kocha prawdziwie, to jest radośnie, we wdzięku szczęścia, posiada ton dziękczynnej miłości. Streszczam – Jezus mnie wiecznie kocha – i pożąda mojej nawzajem miłości – to jest prawo Jego istnienia – ja zaś posłuszna tej wspaniałomyślnej Boga Istności, ciesząc się tym prawem i moje w nim prawo roszczę – tj., że ja posiadając również wolną wolę – zmuszam Boga siebie kochać, przez zachwyt mój okazany każdą chwilą mego radosnego istnienia, dla Jego cudownego planu miłości – który jest Nim Samym – Bogiem. A więc Bóg zniewala stworzenie do miłowania Siebie – a stworzenie również posiadając od Boga to podobieństwo do Boga, zniewala Go siebie kochać i to jarzmo krępujące obydwie strony jest tak słodkie i tak cudnie piękne, że „Oko ludzkie nie widziało, ucho ludzkie nie słyszało, co zgotował Bóg tym, którzy Go miłują” (…) (--).

1 (3).
8 X 1921, sobota.

Chcę opisać jak zwykle dzień mój rozpoczynam. Gdy budzę się w nocy, choć zwykle prawie wcale się nie budzę, bo śpię doskonale – od razu staje mi myśl, albo ją uprzytamniam, że żyję w samym szczęściu, w Bogu i wielka wdzięczna radość ogarnia duszę moją – i nią w tejże chwili rozświetlam Duszę Jezusa, która mnie całą ogarnia. Lecz od razu staram się zasnąć, bo wiem, że to jest czas przeznaczony przez Boga na odpoczynek i zaczerpnięcie sił dla Jego chwały, którą w ciągu dnia przejawiać muszę. A więc zasypiam z uśmiechem w duszy do Jezusa, chwaląc zdrowym snem Jego Miłosierdzie.

Gdy z rana się budzę uprzytamniam sobie, że po to wstałam, aby dać Jezusowi uczynić w duszy mej w ciągu dnia większy postęp – a więc, ażeby Jezus wzrósł we mnie łaską swoją potężniej. Usposobienie staram się nastroić w jasnym, pełnym swobody ducha tonie.
Myśl moja wybiega często naprzód chwytając radośnie spotkanie się z Jezusem utajonym w Eucharystii (--).

Wiem i wyczuwam, że cud za cudem w duszy mej się odbywa, że już odczuwana, ale jeszcze tajemna praca rozwija się, lecz w końcu stanie się zupełnie dla mnie jasną.

Gdy przychodzę do kaplicy staję od razu przytomna przed Nim, moim Jasnym Panem i pozdrawiam Go, np. tymi słowy: „Niech będzie Bóg uwielbiony przez Swoje łaski i dary!”. Mówię to ze zrozumieniem i ze szczerym uśmiechem wdzięcznego uwielbienia (--).

Czuję jak Syn Boży rozkosz z mego pozdrowienia wyczuwa, gdyż ono jest czynione z prostotą, ale z gorącą miłością.

Potem zaczynam odmawiać różaniec, króciutkie akty i modlitewki, starając się każdemu słowu nadać życie ducha i uprzytamniam tę Osobę, do której ta modlitwa się odnosi – i tak staję się bogatszą w życie nadprzyrodzone, to jest łączące ziemskie życie z życiem łaski nieba (--).

Lecz i tak bywa, że wcale modlić się nie mogę, ani myśleć, ani kochać, nic, jakaś szara chmurka duszę moją okrywa – w takich chwilach również nic sobie z tego nie robię, ale zachowuję tylko spokój, który dla mego Pana jest najmilszy, bo w pokoju On swoją pracę rozwija – i choć szaro w duszy, ale wiem, że Jasny Pan w mej duszy, a więc to słonko moje za chwilę ducha mego oświeci i będzie przecudna pogoda.

I tak w istocie bywa, że podczas Mszy świętej ciemności swoją przędzą duszę pokrywają, ale ponieważ wola moja na to nie zważała i spokój ducha utrzymywała, Chrystus Pan po chwili zwyciężył i z radością mnie upieścił, bom tak wytrwale zaufała Jego bytności wszechpotężnej i dowiodła Mu, że On na mnie polegać może, gdyż ja Mu daję w sobie słodki pokój.

Zjednoczenie z Jezusem również i w ten sposób łatwo zdobywam: gdy jestem czymkolwiek zajęta, a szczególnie gdy znajduję się przed Nim utajonym w Przenajświętszym Sakramencie, uprzytamniam sobie, że mój dobry Jezus na mnie z miłością spogląda i staram się wtedy Jego Boskie wejrzenie wgłębić to znaczy, że mój wzrok duchowy patrzy na siebie wejrzeniem Jezusa. W takich chwilach dusza moja wspólnie z Duszą Jezusa spogląda na własną moją duszę i nią się cieszy razem z Jezusem. Czegóż tam nie znajdujemy – i żywą chęć istnienia jedynie dla Boga – zdolność pojmowania tego Boga – przecudne odmiany uczuć, których w żaden sposób opisać nie można – i tą wspaniałą pamięć, która z każdą chwilą żywszą się staje pod promieniami łaski miłości Boga na obecność Boga (--).

1 (4).
25 X 1921, środa.

Wzrost łaski jest tak prosty i tak szybki, że trudno sobie nawet wyobrazić. Świętość duszy jest tak łatwa do pozyskania, gdyż jest ona celem, przeznaczeniem naszym, Boga chwałą, a przede wszystkim, że jest naszym prawdziwym szczęściem.

Zupełnie łatwo możemy stać się potężnymi w zasób łask Bożych, gdyż wzrost ostatnich powiększa się również przez samo ich trwanie w duszy. Jedna łaska żyjąc w duszy, drugą za sobą wprowadza i w ten sposób wzrastanie w Boga jest zupełnie, ale tak zupełnie prostym i łatwym.

Człowiek, który dąży do Boga, a to dążenie ożywione jest pełnym świadomości szczęścia tego dążenia, każdą chwilą mnoży łaskę życia Boga w duszy, wtedy w nas wszystko co niedoskonałe zamiera, a Bóg w nas z właściwą Sobie potęgą wzrasta, czyniąc nas w zupełności dziećmi Bożymi – dziedzicami Królestwa Bożego. Jak widać ze wszystkiego, myśl jest matką wszystkiego, co dobre i co złe. Dusza nasza wzbogacona przez wzniosłe, dobre myśli, zaczyna dawać życie Boże wszystkim władzom…: rozumowi, uczuciu, woli, pamięci, pokrzepiając je swoją energią orzeźwioną łaską błogosławieństwa Bożego; np. jeśli ja w ciągu jakiegoś czasu koncertowałam myśli przy Jezusie i zatapiałam się w Jego Boskiej Duszy – to znaczy, że te moje myśli budziły boskie uczucia zachwytu z posiadania w tejże jasnej Duszy prawa znajdowania się i trwania w Niej; o ile te moje uczucia były wzbogacone myślami poznającymi to dobro, które w tejże Duszy dla nas z miłości ku nam żyje, o tyle więcej się zbliżyłam, raczej wżyłam się w tę Duszę i z Nią trwałam jak gdyby jedno, a czasem przez zupełne oczyszczenie, naprawdę jedno się stanie (--).

Bóg wzrasta w duszy również, jeśli my o kimś dobrze myślimy, bo przez to samo w nas rodzi się dobra myśl, a więc pochodząca od Boga – powraca czysta do Boga. Ta dobra myśl chociaż odnosi się do innej duszy, lecz pięknem swym przyozdobiła naszą – i przez to pomnożyła łaskę żyjącą w duszy. Dalej – ta praca „piękna” nie skończyła swego bytu, gdyż weszła w sferę ducha i o ile była silną w łaskę Bożą, o tyle pokrzepiła wspomnianą duszę wlewając już i w nią tę łaskę piękną.

Bóg, spoglądając na piękno naszej duszy i na piękno wysłane w myśli lub uczuciu do tamtej duszy, przez miłość do pierwszej, da wzrost piękna w drugiej i w ten sposób łaskę Bożą możemy niejako przelewać z nas na innych. A więc sfera ducha, w której żyjemy wszyscy bez wyjątku, wzbogaciła się jasnym, promiennym blaskiem myśli wysłanej przez nas w miłości Bożej i miłości duszy bliźniego (--).

Tego czasu, który musisz poświęcić dla pracy, Bóg bynajmniej nie chce dla siebie zabierać i przez to nie dozwolić doskonale spełniać obowiązki – chwała Boża będzie się pomnażała właśnie przez doskonałe wypełnianie pracy, którą będziesz z miłości do Boga wykonywał w duchu radości i szczęścia. Jeśli swe obowiązki, czy trudne, czy łatwe będziesz spełniał w duchu dziękczynnym ku Bogu – chwała Boże przy każdym twoim najmniejszym poruszeniu nawet fizycznym będzie się pomnażała, gdyż czynisz to ze swobodą ducha, w którym panuje miłość Boga i bliźniego, miłość, która opromienia każdą chwilkę życia twej duszy i ta praca fizyczna, pochłaniająca ciebie całego, pomimo to prowadzi do Boga, boś dziecię Boże i Bóg w pracy twej sumiennej, którą wykonujesz doskonale z miłości do Boga i bliźniego, spogląda z umiłowaniem na ciebie, darząc cię siłą błogosławieństwa.

Zjednoczenia nie straciłaś duszo z Duszą Boga Człowieka, gdyż w pracy twej nie było nic, co jest przeciwne Bogu.

Bóg-Człowiek rozumie cię podwójnie – bo i jako wszechwiedzący Bóg i jako Człowiek, gdyż sam będąc Człowiekiem pracował.

Pokój Boży we wszystkim jest fundamentem, na którym możemy zbudować gmach szczęścia wiecznego.

Kiedy jeszcze Bóg w nas wzrasta? – jeśli my cokolwiek uczynimy bliźniemu z miłości ku Bogu i ku bliźniemu nie wykluczając i miłości do siebie. Bóg nam nie zabrania siebie kochać, gdyż nam to jako przykazanie nadał. I jeśli ja kocham siebie jako umiłowaną duszę przez Boga, będę wszelkie starania dokładała, aby tę umiłowaną moją duszę zachować w piękności czystej dla Boga i zdobić ją wszystkim, czym się tylko ona da, ażeby stać się rozkoszą dla Boga.

Właśnie uczynek najmniejszy uczyniony przez nas bliźniemu, choćby bez poznania tego zwiększa łaskę poświęcająca i ją w nas pomnaża. Spojrzeć tylko na tak hojnego w swej dobroci Boga – za wszystko, we wszystkim i wciąż tylko nas błogosławi. Żyć potrzeba w czystej miłości Boga, a miłość bliźniego i siebie stanie się Bożą (--).

1 (5).
29 X 1921, [niedziela].

Łaska poświęcająca wzrasta, gdy my nasz wzrok duchowy zatapiamy w poznawaniu życia naszego Mistrza i Zbawiciela, zachwycamy się Nim jak i Jego boskim chociaż i tak ściśle ludzkim życiem i pragniemy je wprowadzić w życie nasze. Łaska poświęcająca z tej przyczyny się zwiększa, że my rozmyślamy o życiu Jezusa dlatego, aby to życie Jezusa wpłynęło, wlało się w nas i potoczyło z naszym życiem w jedno, ażeby to rozpoczęte życie Jezusa na ziemi miało w nas dalszy ciąg swego życia. Ażeby moc zawarta w Ewangelii zaczęła wzrastać w nas, a my [byśmy] stali się Ewangelią powtórnie zrealizowaną[1] w życiu naszym. Ażeby Jezus jak niegdyś dawał uczniom swoim moc wypędzenia złego z dusz ludzkich, dziś również mógł tę moc w nas wlewać i cuda czynić. Dzisiaj my chrześcijanie, którzy mamy życie Jezusa w Kościele katolickim, posiadamy dwutysięczną prawie historię cudów zdziałanych w ludzkości przez Chrystusa.

My – dusze ludzkie XX wieku, wieku, który tak się rozpoczął smutnie, musi się zakończyć zwycięsko – przez odrodzenie się zupełne w Zbawicielu Chrystusie.

Laska poświęcająca wzrasta przez każdą myśl prawą, a cóż dopiero mówić przez myśl cudotwórczą Chrystusową? Jezus chce w nas myśleć, chce przez nasze myśli promieniujące prawdą, zachwytem, uwielbieniem, miłością, wdzięcznością, promieniujące przez to wszechmocą, całych nas w potęgę przekształcić, która by przenosiła góry nieprawości ludzkich w morze zapomnienia u Boga.

Łaska Boża powiększająca się przez życie Chrystusa w naszych myślach tworzy znów to przecudne przymierze człowieka z Bogiem. Życie Boże zaczyna[2] wpływać w nas przez życie myśli twórczych, Jezus wtedy wskrzesza ducha naszego, a przez to rozpoczyna darzyć nas łaską czynienia cudów.

Nasze jedno słowo świat cały do Boga przywołać może. Tak, gdy my zaczynamy zaskarbiać łaskę poświęcającą przez zgłębianie całego życia Jezusa, w nas się budzi ta sama moc i łaska do twórczego życia i współdziałania z Bogiem. Gdyż Jezus po to dał wzór cudotwórczego życia, aby ono w nas miało ciąg dalszy – gdyż jesteśmy Jego Ciałem Mistycznym. Jemu tylko tchnąć w nas – w to Ciało (Mistyczne) Ducha swego, a moc orzeźwiająca cały nasz organizm myślowy, więc duchowy, napełni nowymi prądami siły Bożej (--).

Powodem wzrostu łaski poświęcającej jest również myśl o naszym organizmie fizycznym. Jeśli my zaczynamy zachwycać się mądrością Bożą, przejawioną w naszym ciele, które stało się żywym naczyniem duszy, a które jest przeznaczone na upragnione przez Boga dla siebie Boga na ziemi schronienie – to cudowne tabernakulum – taka myśl czyni nas bogatymi we wdzięczne uczucia przed Bogiem, które sprowadzają na nas błogosławieństwo Stworzyciela, jak i Odkupiciela i Ducha Świętego. Skąpana w takich myślach dusza nasza pragnie swoją jaśniejącą niewinnością opromienić i ciało fizyczne, aby i ono było uszczęśliwione przez uwielbione zmartwychwstanie Ciała Chrystusa. Dusza pomna na swoje głębokie szczęście przelewa je w pełnym pokoju i na ciało fizyczne, które przeniknięte Krwią Syna Bożego, odradza się do życia całkiem mu nieznanego, życia mocy ducha nad materią. Właśnie to życie Boże w nas z każdą chwilą swego życia łaskę poświęcającą w nas powiększa, czyniąc duszę i ciało nasze świętym, to jest uświęconym, co znaczy podlegającym w pełni prawu Ducha Bożego. I tak, o ile różnorodniejsze warunki dla wzrostu łaski poświęcającej dusza nasza dawać będzie, o tyle to życie Boże w nas pełniej, harmonijniej i potężniej wzrastać i wzbogacać się każdą chwilką będzie.

Potrzeba sobie tę prawdę uprzytomnić, że Zbawiciel, który przyszedł nas obdarzać łaską szczęścia, obecnie jest skrępowany przez grzechy nasze w błogosławieniu nas i jeśli dusza do Niego wzbijać się będzie przez wzrost łaski, ten wzrost będzie szybki, gdyż Jezus jako Zbawiciel, miłosierdzie samo, nie może sam w Sobie pozostawiać te łaski lub dawać im się marnować. A więc obecny czas jest dla wzrostu naszej duszy najlepszy, gdyż jedna łaska, drugą − z niepojętą nam szybkością i mocą − sprowadzać będzie do duszy naszej, byleby wierność, miłość i dziękczynienie normalnie, wytrwale duszę naszą gruntowną czyniło.

1 (6).
18 XI 1921, sobota.

Z każdą chwilą coraz to wyraźniej i jaśniej pojmuję, co sobą przedstawia dusza i jakie jest jej subtelne połączenie się z Bogiem.
Często, gdy mówię o Bogu, duszy, o życiu zjednoczonym, tak cudne myśli opromieniają mój umysł, że doprawdy wrażenie robi, które trudno opisać, jak również trudno opisać co się z duszą dzieje, gdy Duch Święty umysł nawiedza zlewając smugi światła miłości, w której duch cały się przekształca. O jakże to życie wewnętrzne jest cudne, jak ono wyraźnie daje się zarysować w pracy umysłowo – duchowej.

Coraz bardziej pojmować zaczynam życie całego wszechbytu. Nasza kula ziemska, jedna z niezliczonej ilości planet, iskrzy się w przestworzu i płynie po wytkniętej jej przez prawo Stworzyciela drodze, biegu swego nie zatrzymuje, lecz nie odchodząc od porządku swego przeznaczenia zależna jest od swej starszej i potężniejszej siostrzycy – słońca. To jest zakres jednego planu przeznaczenia – to świat przyrody – materii, ściśle wykonywującej prawo nadane przez Stwórcę. To prawo wolnej woli nie posiada, lecz obliczenie w tym życiu jest najściślejsze. Tutaj życie inne, porządek szczegółowy; bezład katastrofę sprowadza i pociąga wielkie następstwa, które podlegają również ścisłemu prawu.

Weźmy dalej życie już na jednej z tych planet – naszej kuli ziemskiej – jakie ona fazy przeszła – czy to w budowie materialnej, czy ducha. Co za tajemna, cicha, lecz ciągła praca – wieczne działanie – budowanie – gmach niewyczerpanej wiedzy… i poznania… Piękno w prawie budowy… moc w przejawie życia… Wszystko dokoła od najmniejszej cząstki jest wielkie, gdyż z mocy jednego źródła wyszło – Boga. Prawo Boże, to piękno nad wszelką piękność. Ono w sobie zawiera i żywot i prawdę, i wieczną twórczość szczęścia. Prawo – to droga po której dochodzimy i wchodzimy do przeznaczenia swego – celu. Kto wpierw pozna dobrze prawo, pokocha je i wdzięczny będzie za to prawo Stwórcy prawa, ten staje się sam prawem, gdyż Bóg sam w sobie jest prawem, a z Niego zlało się i na zewnątrz prawo, a gdy my – odbicie Jego – Prawa, żyć będziemy według Jego prawa – złączymy w prawie siebie, przejaw prawa Boga z Prawem – Bogiem tworząc w ten sposób już nie tylko odblask prawa, lecz samo prawo Boga.

Życie ducha w sferze materii jest przecudnym i wszechmocnym prawem – duch posiada o dziwnej subtelności prawo, którego odbicie kładzie i na materię. I tak o ile duch jest wolny, lotny, pełen bogactwa zasobu łaski uduchowienia, o tyle on cudowniejsze rysy w materii pozostawi, przekształcając niższe życie fizyczne w wyższe – duchowe (--).

Życie nasze – to płyn – który się przelewa, przeistacza się w parę i ulatnia się już przez trwanie jak obłok na firmamencie, a później przekształcone w wyższy twór, zlewa promienie łask ze sfery ducha, jak deszcz z obłoków swoją wodę czerpie – z tą różnicą, że w dziedzinie przyrody fizycznej ta sama woda zamieniona przez gorąco w parę, w chłodzie znowu staje się tą samą wodą. W sferze ducha inna trochę zachodzi zmiana – dusza przez zjednoczenie z ciałem odbywa wielką pracę, gdyż musi sama stawać się coraz wznioślejszą i w swoim biegu być chyżą i prawdziwie lotną w przyodzianiu łaski Bożej. Ona, dusza, musi dźwignąć ciało swoje – materię i je uczynić również uduchowionym, ażeby prawo ducha przyozdabiało prawo natury, czyniąc przez to cudotwórcze przekształcenie materii w ducha. Dusza żyjąc w ciele – przebiegłszy swój określony czas i bieg, dany jej przez prawo Boże jako przeznaczenie − przekształciwszy w sobie za łaską Bożą wszystko, co niższe w wyższe, podporządkowuje je w stan nadprzyrodzony, tj. w stan uduchowienia.

Taka dusza, która pojęła ten stan trwania w łasce, to jest przekształcenia, przeistoczenia duszy zwykłej, pospolitej w duszę uduchowioną, wzniosłą, idealnie subtelną, przyodzianą w piękno Boże, bóstwo – staje się na tej kuli ziemskiej światłem w zmroku i wydaje z siebie promieniujące łaską myśli, uczucia skierowane ku Bogu, wolą potęgującą się w moc Bożą. Dusza idąca iście z miłości do Boga w swej drodze kreśli przecudne wzory prawa Bożego ducha i w swym dążeniu wytrwałym porusza sfery tajemnych sił, które w milczeniu czekały na jej życiową energię, która dotknąwszy raz, drugi, rdzeń mocy, ściąga je na siebie – tę moc, w zjednoczeniu, z którą może czynić cudotwórcze zmiany w sferze ducha (--).

1 (7).
14 XI 1921, poniedziałek.

…Jest bardzo wiele rodzajów modlitw. Chcę napisać o dwóch. Możemy modlić się w imieniu czyimś – wielbię Boga miłością dziękczynną, tak jak gdyby to czyniła osoba, w imieniu której się modlimy. W tym wypadku my jak gdyby swoją osobowość zostawiamy na stronie – raczej jesteśmy pośrednikami, łączymy duszę wyżej wymienioną z Bogiem przez duszę naszą, ale nie stoimy na pierwszym planie, zapominamy o sobie i nie żyje jakoby w tej chwili w nas nasze „ja”, a Chrystus i dusza, którą przez siebie złączyłyśmy z Bogiem. To praca wielkiej wartości, gdyż ściąga niepojęte rozumowi naszemu łaski na dusze, wielką chwałą otacza Boga, a nam przyskarbia tytuł pośrednika, który łączy niebo z ziemią.

W tym wypadku indywidualność nasza wzbogaca indywiduum innych, niejako przyobleka się w duszę cudzą, raczej współpracuje z duszą – jesteśmy twórcami lecz nieosobistymi, gdyż w duchu połączeni z duszą w imieniu której się modlimy, wielbimy, obejmujemy Boga kochaniem. Drugi sposób modlitwy o którym chcę mówić jest następujący: jednoczymy własną duszę z Bogiem z zupełną jej swobodą, lecz możemy to trwanie w miłości zakończone zjednoczeniem naszej osoby z Osobą Boga, oddać Bogu jako dar tamtej, którą mieliśmy życzenie wzbogacić w łaski, które zjednoczenie nasze z Bogiem sprowadziło na nią. W tym wypadku wcale nie zatracamy swojej indywidualności, ani jej genialnego rozwoju w miłowaniu Boga – nic nam nie powinno przeszkadzać w czystym zjednoczeniu się z Bogiem, ani ta osoba na korzyść której czynimy to zjednoczenie, ani żadna intencja – wprost my kochamy Boga całą swoją istotą i umiejętnością ducha, w którym nic obcego udziału nie bierze i posiadamy to bogactwo ze zjednoczenia w duszy naszej, lecz owoc nadprzyrodzony, mistyczny oddajemy Bogu dla chwały Jego za wyżej wymienioną osobę.

W pierwszym wypadku jesteśmy twórcami pośredniczącymi, przyoblekamy niejako innych sobą, a i odwrotnie, w Bogu dla chwały Boga. W drugim zaś nasza indywidualność jest nienaruszona, tkwi w zjednoczeniu z Bogiem – w Bogu – jesteśmy tylko my i Bóg, i miłość łącząca nas w jedno. Podczas takiego rozmyślania, uwielbienia, kochania, szczęście spaja duszę z Bogiem i czyni ją piękną, przyobleczoną w Boga i to właśnie zjednoczenie jest owocem naszej duchowej pracy, którą w imieniu innej osoby oddajemy Bogu, jeśli naturalnie chcieliśmy to ofiarować, bo inaczej to zjednoczenie pozostaje jako owoc miłości należny Bogu od duszy.

1 (8).
15 XI 1921, wtorek.

Ja nie wątpię w to, że kocham Jezusa gorącą miłością, jednakowoż nigdy nie poddaję się pod wpływ uczuć, które by mi choć trochę przypominały miłość, choćby idealną, lecz ludzką.

Wiesz Ojcze, że nieraz, gdy miałam widzenie Jezusa, lub w zjednoczeniu widziałam i czułam z jaką potęgą Jezus mnie kocha – lecz ja, jako człowiek żyjący w ciele, byłam zawsze w kochaniu ostrożna, subtelna, to znaczy nie dawałam wylewać się uczuciom bez miary – i wiem, że Jezusa wprowadzało to w jeszcze większą miłość, gdyż widział moją czystą rozkosz miłowania. Ja kocham Jezusa i bez Niego już istnieć bym nie potrafiła, lecz zawsze trzymam się tego, że natura ludzka w miłości, nawet Boga, musi być zawsze zrównoważona tym, że każdy ruch, który dusza czyni niech będzie nie odruchowy, ale wypływający z subtelności uczuć, które żywi ku Bogu.

Nie wiem, może to tylko moje jest takie zrozumienie, lecz mi się wydaje, że człowiek szczególnie powstały z grzechu – musi być w swym gorącym kochaniu Jezusa również ostrożnym, gdyż naturę posiada tą samą, którą przed czasem niedawnym posiadał, ale charakter miłości się zamienił – a więc trzeba ten typ miłości, choć płomiennej i gorącej, tak przedstawić i podnieść wysoko, ażeby nie przypominała lub nie wytwarzała odcienia miłości ziemskiej.

Wiesz Ojcze, że ja, na przykład nie lubię… wyjątków z „Pieśni nad pieśniami” – one mają odcień ziemskiej miłości i psują to wyższe kochanie (--).

Ja kocham Jezusa żywo ze swobodą, lecz pamiętam przed Jezusem, że jestem istotą potrzebującą, zachować wiarę. Jak dotąd ze skutków mojej miłości do Boga widzę, że Jezusa właśnie to cieszy – On wie, że czekam na ten dzień oswobodzenia mego z ciała z coraz to głębszą radością i każdy dzień pamiętam, że On zbliżył mnie do tej chwili, lecz tutaj na ziemi chcę zachować, pomimo, że gorąco Go kocham, miarę – raczej sposób kochania. O jakże jest słodko kochać Jezusa! I właśnie tą subtelną, choć płomienną, lecz cichą miłością. Musimy miłością naszą tak promieniować przed Bogiem, by ona przeistoczyła nas w słoneczne, zawsze jasne, czyste dusze.

1 (9).
16 XI 1921, [środa].

…Chciałam jeszcze to napisać, że ja miłość moją ku Jezusowi buduję na Jego ku mnie miłości i wiedząc o tym, że ona wiecznie trwa, staram się ją żywo w sobie wyczuć i przez to życie wewnętrzne staje się coraz bogatsze, gdyż czuję miłość Jezusa, zapalając się nią, to samo uczucie szczęścia wzrasta i we mnie ku Bogu. Zwykle, czy to się modlę, czy rozmyślam, czy zajęta jestem jakąś pracą, lub gdzieś zdążam, staram się chociażby chwileczki spędzać na miłujących piersiach Jezusa, który jest tak szczęśliwy, że jestem nie tylko myślą, duchem, ale całą swoją osobą przy Nim. W tym wypadku nic nam w tego rodzaju dowodu wierności Jezusowi nie może przeszkodzić, jedynie nasza ospała wola, pamięć i uczucie, a które łatwo dają się pielęgnować i wzrastać w podobnych ćwiczeniach wiernej, wdzięcznej miłości.

Trzeba zwrócić uwagę na to, że w ten sposób podwójnie się modlimy, a jakie korzyści czynimy, to nawet trudno sobie wyobrazić. Pierwsze – czy modlimy się, czy rozmyślamy wtedy nie z takim łatwym roztargnieniem to czynimy, bo ogrzani obecnością Jezusa, modlimy się żywo, płomiennie, nadając różnobarwny charakter oddźwiękom poruszeń duszy – i wtedy życie wewnętrzne wzbogaca się i nie jest jednostajnym, bezdźwięcznym, suchym – przeciwnie przelewa się zraszając w łaski Boże duszę.

Drugą korzyścią jest to, że Jezus staje się nam bliskim, drogim, koniecznym przyjacielem, bez którego już żyć nie moglibyśmy wcale – to znaczy, że bez tej pewności obecności Jego i miłości, którą Jezus nam dowiódł przez śmierć swoją i życie utajone w Przenajświętszym Sakramencie, życie nasze nie byłoby życiem – wzrostem, a tylko walką i wyniszczeniem (--).

1 (10).
17 XI 1921, czwartek.

Modlitwa również wielce miła Bogu może być czyniona (--) w zjednoczeniu z Najświętszą Dziewicą Maryją. Ach! wieleż się możemy nauczyć u tej przecudnej Duszy, która cała stworzona była z miłości do Boga. Wielbiąc Boga wspólnie z Matką Szczęścia Wiecznego, Zbawiciela, dusza może wchodzić i otaczać siebie towarzystwem naszych poprzedników szczęścia – to Świętych naszych, którzy złączywszy się w jedno z nami, to szczęście ze szczęścia będą nam udzielali – miłość dziękczynną, radość z posiadania szczęścia – Boga.

Obcowanie Świętych na ziemi ze Świętymi w chwale wiecznej, tworzy, raczej wzmacnia, tę sieć ognia Bożego, ognia miłości Ducha Świętego, która od zjednoczenia w szczęściu prawo Boże na świat ducha ludzkiego rozprzestrzenia – i Światło Wieczne, Jezus w swych członkach, duszach naszych, już na ziemi płonie wszechpotęgą swego istnienia.

W modlitwach naszych musi być zawsze nastrój uroczysty. Uprzytamniać musimy sobie wspaniałość chórów niebieskich, które są tak cudne w swym uwielbieniu Boga. Musimy stawać się podobnymi do duchów niebieskich, którzy trwając w zachwycie piękna, „wsłuchują się” w to piękno, które tworzą przez uwielbienie Boga, a które wypływa z ich poznania tego szczęścia.
Duszo ludzka, tyś przeznaczona do tego, ażeby stać się natchnioną, nieśmiertelną harfą Boga Odwiecznego, na której On mógłby melodie swego istnienia wygrywać, a którą jest pieśń szczęścia wiecznego, miłości, pokoju i zgody. Duszo ludzka! – złącz swego ducha z duchem swego niebieskiego Anioła Stróża, który jest do twej duszy dobrany, jako oddźwięk przecudny, nieskalany niczym, a przeniknięty ideałem jasności Boga; On tobie będzie śpiewał hymny rozkoszy z poznania Boga, które posiada głębokie, gdyż twarzą w twarz ogląda szczęście wieczne Boga – i pragnie byś ty nastroiła swego ducha do przyjęcia poznania tego jako wiecznego celu istnienia. Aniele Boży, promienny mój Przyjacielu, chcę wielce wsłuchiwać się w twoją pieśń miłości Boga, naucz mnie, Jasny, w duchu twym kroczyć do Boga, abyśmy mogli stanąć przed Bogiem jako jedno wdzięczne uwielbienie Boga.

1 (11).
19 XI 1921, sobota.

W tych dniach zrozumiałam jedną rzecz, która wydaje mi się, że jest bardzo ważną. Otóż Jezus dla każdej duszy z osobna się poświęcił i każda w oddzielności posiada Jego jako własność swoją.

Życie każdej duszy pokaże, co ona z Jezusem w ciągu swego życia uczyniła, czy rany, które On ścierpiał dla jej zbawienia ona wiernością, miłością i dziękczynieniem uleczyła i przyodziała Go w szatę chwały zwycięstwa Jego w niej nad nią; czy swoim życiem nie Bożym, nie tylko, że nie skorzystała z Jezusa łask, które On dla niej u Boga Ojca wyjednał, ale poszarpała to Jego święte Ciało w jeszcze większe rany przez grzechy – i Duszę Jego jako Zbawiciela zasmuciła głębokim cierpieniem.

Wszyscy ujrzymy Jezusa i każda dusza zobaczy, jakim jej Jezus powinien by być – potężnym w swej mocy nad nią, promieniujący szczęściem, radością z posiadania jej duszy, cały przyobleczony w szatę jej kochania – a jakim On przez nią się stał – u niej jest – może biedny, cały pokryty nowymi ranami złości, siniakami niedbalstwa, itd. Mam zrozumienie, że nasze niedbalstwo w trwaniu i zdobywaniu łask, lub nimi lekceważenie czyni na Mistycznym Ciele Jezusa siniaki, które Mu ból sprawiają; przeciwnie zaś pocałunek miłości naszej to Ciało Jego czyni jaśniejącym, gdyż uwielbionym przez nas.

Tak, Jezus jako Bóg-Człowiek już zmartwychwstały nie cierpi, lecz w nas jako swoim Ciele Mistycznym, to nie może nie cierpieć przez związek mistyczny – przecież On zjednoczywszy nas ze sobą, nasze cierpienia odczuwa. A więc całą energię życiową użyjmy na to, aby Jezus promieniał naszym szczęściem, naszą wdzięczną miłością – przyobleczmy Jezusa w szatę zwycięstwa i triumfu, rozradujmy Duszę Jego naszym trwaniem w Bogu.


1 (12).
3 XII 1921, sobota

Wczoraj czytałam historię Kościoła. Dziwne wrażenie na mnie wywarło to oczekiwanie Żydów, a i ludzkości całej na Zbawiciela.

Ach, jakiż zastój pod każdym względem w rozwoju ducha, co za tęsknota! – a pustka dookoła – prócz dusz mających nadzieję na przyjście Zbawiciela, ale i te są przeniknięte duchem tęsknego pragnienia!

Dziwne – i ta właśnie, pożądana od tak wielu tysięcy lat przez ludzkość Istota, ta sama – dziś już przejawiła swoje przyjście, cuda, życie swej miłości i dziś z taką prostotą, z taką przecudną prostotą zwraca się do mnie i jednoczy swoje Boskie życie z moim. Czyż to nie są dziwy miłości Boga? – czyż to, z nową siłą ujawniające się, pojednanie z Bogiem ludzkości nie jest naszym szczęściem jedynym?

Dziwne wrażenie na mnie wywarło to uprzytomnienie sobie tęsknoty ludzkiej za Zbawicielem, a obecnie Jego tęsknoty za stworzeniem – ludzkością. Przecież ten sam Jezus przecudny dziś wśród nas jest obecny, przed nami stoi w całej swej potędze, wyciągając ku nam miłosne swe ramiona – On chce nas posiadać w pełni, chce nami się cieszyć przed Bogiem. To boskie pragnienie Jezusa jest życiem naszym!

Co byśmy czynili, gdyby Bóg nie posiadał tego pragnienia? Gdyby On nie tęsknił za naszą duszą? O bądź błogosławione pragnienie Jezusowe, ty jesteś naszym życiem, szczęściem.


1 (13).
6 XII 1921, wtorek.

Chcę dalej pisać o sposobach modlitw, które nieraz używam w chwili, gdy mogę trochę się skupić lub podczas Mszy świętej. Zaczynam powoli wymawiać imię „Jezus” – z początku uświadamiam sobie, jeśli mi w danej chwili jest potrzebne, kto to jest Jezus – i kim dla mnie jest Jezus, a później wymawiam to boskie Imię z największą czułą wdzięcznością, obejmując kochaniem postać tej Istoty, która nosi to przecudne Imię. W chwilach takich Jezus, gdy słyszy wołanie zachwyconej duszy, z początku milczy, choć jest rozradowany – jeśli zaś dusza dalej wciąż woła wdycha po prostu w sobie to szczęście – Imię Jezus. Jezus wtedy sam w Swoim szczęściu się gubi, gdyż widzi jak wielce jest przez duszę kochany. Znowu zaś dusza, widząc skutki swego nawoływania, uszczęśliwiona odnajduje siebie w Bogu – przestaje już wołać, bo Jezus znalazłszy taką miłość w jej duszy, sam woła, lecz nie Siebie, a duszę umiłowanego stworzenia. Przedziwnym jest ten hymn wzajemnej miłości − jego melodie głoszą najwyższe chóry duchów niebieskich, włączają ją w potok szczęścia Trójcy Przenajświętszej, która rozkoszuje się szczęściem Duszy Boga-Człowieka w zjednoczeniu z duszą człowieka na ziemi. Bogatą jest ta modlitwa w swoich skutkach, w niej tyle łask poznania duszy Jezusa się kryje, a zjednoczenie łatwym się staje.

1 (14).
7 XII 1921, środa.

Bardzo zbliżam się do Boga, gdy wymawiam krótką pochwalną modlitwę na cześć Trójcy Przenajświętszej w słowach: „Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, jak była na początku teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen”.

W chwili, gdy tę modlitwę wmawiam, nieraz wyczuwam dziwną rozkosz – ja stworzenie, w każdym bądź razie ograniczone, pomimo że noszące duszę stworzoną na obraz i podobieństwo Boże, posiadam moc, włączam ten hymn chwały w samą Trójcę Przenajświętszą i tak jak i Ona jest bez początku i końca – tak i moje gorące i szczere pozdrowienie, choć ma początek, lecz wielbiąc Boga uwielbieniem początku, który nie miał początku, staje się jak gdyby również bez początku, trwać już będzie w wieczności.

Ta modlitwa posiada cudotwórczą moc, gdyż wielbi Boga za przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, a która w Bogu jest niezmienna – zawsze jest teraźniejszością. My, dusze ludzkie, jesteśmy przechodniami i o ile będziemy włączeni w to wieczne szczęście, teraźniejszość, staniemy się pełnią w Pełni, również wiecznotrwałym szczęściem ze Szczęściem.

Trójca Przenajświętsza otrzymuje hymn chwały od swego odzwierciedlenia w – duszy ludzkiej, duszę tę, przez jej obejmowanie w kochaniu wieczności, czyni ją potężną w swoje łaski wiecznego trwania jej radosnego hymnu. I tak choćby raz odmówiona gorąco i szczerze ta modlitwa, u Boga trwa już wiecznie, gdyż my Jego wieczne trwanie uwielbiliśmy w chwale, którą włączyliśmy w wieczność.

Dusza w takich chwilach promieniuje dziwną radością, gdyż czuje, że uczyniła wielki rozmach i wzlot ducha, gdyż ona choć ograniczona, wobec Boga Przedwiecznego, ogarnęła nieobjętą pełnią Bóstwa – Trójcę Przenajświętszą i objęła ją wieczną chwałą. Dziwna rozkosz rozlewa się w duszy, iż ona może to wieczne Szczęście objąć swym kochaniem.


1 (15).
8 XII 1921, czwartek.

…Podczas Mszy świętej, lub w ogóle w ciągu dnia, przez chwileczkę, zwrócę duszę moją ku Bogu i zawołam tkliwie z wdzięczną miłością: „Ojcze”! W takiej chwili nastrajam tak duszę, aby ona wielką radość czuła i z tego powodu, że sobie uprzytomniła Boga jako Ojca jedynego, i z tego, że On pozwolił Siebie kochać, że daje Siebie poznawać, że pragnie naszej miłości, że dowiódł nam w Synu Swoją miłość ku nam i że mi jest tak dobrze z Nim, Najdroższym Ojcem żyć – chcę do niego dążyć, każdą chwilką życia mego, chcę Go posiąść na wieki, aby móc dać Mu w wieczności siebie uszczęśliwiać, a przez to stać się Jego, Boga, pociechą.

Wołając „Ojcze” staram się modlić, to znaczy proszę nie prośbą, a miłością Go ku sobie skłaniam, wyczuwam, że mój bezdźwięczny głos, gdyż w myśli duchem wyrażany, rozpływa się w bezbrzeżnym oceanie wszechbytu i koncentruje się przy Ojcu, który wlał w duszę moją życie, życie piękne, bo podobieństwo do Siebie.

Co za rozkosz duszę wypełnia, gdy ona swobodna, gdyż miłująca woła – „Ojcze”! – nic więcej nie mówi, lecz w tym wyrazie zamyka wszystko i szczęście, i radość, i miłość bezgraniczną. Ona kocha miłością dziecięcą, pełną prostoty, lecz tak przez Ojca pożądaną – czuje w takich chwilach, że to jedno słowo „Ojcze”! wszechbyt zawiera, gdyż początek i koniec – pełnię, która nie ma ani początku, ani końca. Cudne są chwile życia dla duszy – ona taka piękna się staje, cała promienna uroczystym nastrojem, gdyż Ojciec – Początek spogląda na nią łaskawie i Siebie w swoim dziecku znajduje, miłość, która jest samym istnieniem.

1 (16).
9 XII 1921, piątek.

Praca wewnętrzna nad odrodzeniem duszy polega na tym, aby się nauczyć kochać Boga w myślach, słowach, uczuciach, czynach i to nie tylko w czasie przeznaczonym na modlitwę, ale w każdej chwili życia codziennego, szarego. Miłość nasza musi posiadać moc czynną – to znaczy, że życie nasze musi być przekształcone miłością w życie wyższe. Troszczyć się musimy około jednego, aby w duszy naszej miłość posiadała życie – a jeśli ona w nas rozpocznie swe życie i zapanuje nad nami, wszystkie wady poginą w duszy, gdyż miłość jest w mocy zmienić duszę tak cudownie, że z duszy o prędkim charakterze, skłonnym do złości raptownej stanie się dusza przez miłość cichą, pogodną; z duszy pełnej wad, jako to obmowy, interesowania się cudzymi sprawami, w których nie ma chęci dopomóc bliźniemu, a tylko ze złośliwej ciekawości, lub płytkiego pojmowania czystości duszy – dusza przez miłość dobrze pojmowaną i sumiennie pielęgnowaną odżyje i stanie się jasną, promienną, wolną od wszelkich więzów, zwyrodniałych myśli i uczuć. Miłość odbudowuje, odświeża, odtwarza i wnosi sobą takie piękno, które duszę czyni dziwnie promienną w blaski podobieństwa do Boga.

W tej pracy trzeba o jednym pamiętać i starać się nigdy nie zapominać, że nic, ale to konkretnie nic nie posiada takiej mocy w przekształcaniu duszy, w wypłacaniu Bogu za krzywdy, które człowiek Jemu czyni w zbliżaniu się do Boga i stawaniu się podobnym Jemu, a najgłówniej w wypełnianiu przeznaczenia swego względem Boga, bliźniego i siebie − jak miłowanie; nic do tego celu nie zdoła przyprowadzić, jak gorąca, wierna, potęgująca się we wzroście dziękczynienia miłość (--).

Przy Bogu trwać – znaczy żyć w pokoju dla Boga, aby Bóg mógł w tym pokoju przejawiać swoje prawa miłości. Posiadamy Syna Bożego, który jest naszą łącznością, więc trwajmy przy Nim, obejmując Go wciąż swym kochaniem, a On ująwszy ducha naszego w całości, włączy nas w Siebie, samego Boga Przedwiecznego. Daleko łatwiejszą jest taka praca, raczej ona jest najłatwiejszą, gdyż najskuteczniejszą i prosto prowadzącą do celu istnienia naszego – Boga. To właśnie przekształcać w sobie złe skłonności, wady, nałogi w cnoty dziękczynną miłością, radosną, wprowadzającą w duszę ducha wolności bożej.

Przekształcanie polega na tym, że dusza z początku musi obudzić się i zainteresować tym życiem wewnętrznym – musi zapragnąć pracy wewnętrznej i ją wprowadzać w życie swe codzienne i obudzać w sobie, jak i pobudzać do niej. Później poznawszy piękno, moc, prawdziwość, konieczność tej pracy zaczyna już to życie rozwijać w swym życiu codziennym i już wprowadza w czyn, materializuje ideę, przedtem ją tylko interesującą (--).


[1] W rkps jest: zmaterializowaną w życiu naszym.
[2] W rkps jest: rozpoczyna.