2/ List z 6.10.1921, czwartek

Trwać w Jezusie to znaczy, że niczym nie dawać sobie przenikać, nic zanadto tobą zawładnąć nie może, a tym bardziej ciebie pochłonąć. To trwanie duszy w Duszy Jezusa na tym właśnie ma polegać, że ani myśl ludzka, czy dobra czy zła, bez zezwolenia Duszy Chrystusa na ciebie nie spłynie, nie ma żadnej nad tobą woli – siły, a to dlatego, że dusza jest włączona w Duszę Chrystusa, która jest wszechmocą.

Wziąć dla przykładu choćby duszę moją – ona wiedząc o potędze myśli człowieka w ogóle (--) starała się znaleźć źródło, z którego wypływa myśl Boża, gdyż ta jedynie jest prawdziwie godną życia w umyśle naszym, a przez to w duszy naszej.

Dusza moja starała się znaleźć ten łącznik przez myśli ludzkie – choć piękne, zdrowe, ale jej w tym było siły mocy za mało. Ona (dusza) rwała się do intensywnej, twórczej pracy – ona chciała żyć swobodnie i rozwijać się bez wszelkiej przeszkody z zewnątrz w wewnątrz. Świat duszy musi być całkiem zamknięty na wszelkie wpływy niewłaściwe życiu Bożemu. Lecz gdzież tę swobodę znaleźć? Jak te wszystkie przeszkody usunąć? Jak zagrodzić temu życiu zewnętrznemu, które wchodzi do duszy przez zmysły, a tak przeszkadza rozwojowi ducha wzrastać!

O! jakże ten świat wewnętrzny, który jest tak wielce subtelny i wrażliwy otoczyć murem nieprzezwyciężonym, aby zachować ciągłą równowagę?

Dziś z miłości mego Zbawiciela mam na wszystko radę i odpowiedź. Gdy szukałam źródła mego żywota i myśl moja wciąż płynęła z tęsknym poszukiwaniem łącznika z tym Cudownym Źródłem, energia moja z każdą chwilą wzmacniała się, gdyż to była subtelna praca ducha stęsknionego za Bogiem.

Uprzytamniam sobie, że chociaż żadnej korzyści światu mym życiem nie przynoszę, lecz trwając w poszukiwaniu, choćbym w nim zginęła i nie dosięgła tego, czego szukam, ale ponieważ chcę żyć w prawdzie, w Bogu, a wtedy dopiero działać, jestem choćby tylko dla siebie, ale jestem korzystną, bo to co utraciłam szukam – to szukanie jest dowodem że coś utraciłam. Teraz stoi pytanie – cóż utraciłam? – dziecięctwo Boże.

Jestem dzieckiem Boga, gdyż noszę obraz i podobieństwo do Boga, ale to jeszcze nie znaczy, że jestem Bożym dzieckiem i dlatego zrozumiałam, jest mi smutno, tęskno, wszystko co nie Boże ma dostęp i do mnie i wpływa na mnie. Jestem samotna wygnanka ziemi, szczęścia – sierota, nic mnie nie bawi, pustka dookoła, bo i któż duszę moją osamotnioną pocieszy? – Czyż ten ptaszek, który świergoce wesoło u gniazdka swego ciesząc się swymi pisklętami? – czyż on mnie może rozweselić na długo? O nie, tym bardziej smutno mi się staje na duszy, gdyż jemu wesoło, bo spełnia przeznaczenie życia swego, bo cieszy się tym czym Bóg go obdarzył i swoją piosenką radosną wielbi swobodnie Boga jak umie.

A ja, dusza nieśmiertelna, która podobieństwo do Boga w sobie wewnątrz nosi, a więc tym bardziej cieszyć się i śpiewać powinnam hymny godne Boga – nie mogę – ale dlaczego nie mogę? – znowu pytanie. Dlatego, że jestem dzieckiem Boga, a życiem nie jestem Bożym dzieckiem. Ach! Dobrze, ale skąd wziąć to światło w drodze powrotnej do Boga? Skąd czerpać siły w dążeniu po drodze do Boga? – Gdzież to źródło wody żywota? – gdzie dusza moja obmyć się może.

Żal mój nie wystarcza za popełnione winy przed tak dobrym Bogiem Stworzycielem – nie, tutaj w tej sprawie musi być coś wyższego ponad mną, co podniesie wynagradzając za moje krzywdy. Lecz gdzież ono jest? – czy daleko? czy blisko; gdzież go mam szukać? jak zaczerpnąć? Człowiek, sam człowiek, nic mi w tym pomóc nie może, gdyż widzę dokoła w nim również szukanie lub pustkę bezdenną.

Dusza moja, szukając wciąż, uderzała się raz po raz o różne kanty – to w jedną stronę podąża jej myśl, dotknie się czegoś i wyczuwając pustkę odbiega znów w inną stronę – i tak uczyniwszy kilkanaście ruchów przeciwnych sobie i nie znalazłszy miejsca pokoju – uderza się nareszcie o Kościół Boży – wchodzi tam i widzi w nim coś zupełnie nowego! Coś tak cudnie pięknego! To Jezusa, który czekał na nią z wielkim utęsknieniem, czekał na wzajemną miłość. O duszo moja, tyś dotarła do tej Duszy, która ciebie wciąż szukała.

Przyszła Ona na świat tej ziemi po to, by cię oczyścić z plam, a przyoblec w siebie jasną, promieniującą potęgą Bóstwa Swego.

Ach! – ta Dusza Boska czeka wieki całe, aż nareszcie ujrzała duszę moją stęsknioną za Nią – Prawdą. Czyż potrafi ktokolwiek opisać ten pocałunek szczęścia? Znalazły się dwie dusze – dusza ludzka i Dusza Boska – jedna przyćmiona nieumiejętnym życiem, a więc grzesznym, a druga słodka, cała z miłosierdzia stworzona i w sobie nieśmiertelną głębię miłości nosząca.
O, gdy Dusza Syna Bożego objęła duszę stworzoną, tak zbliżoną do Jego cudownej Duszy przez związek podobieństwa – cud się stał, cud miłości Boga Przedwiecznego.

Przyjaciółka oblekła duszyczkę ubogą w szatę swoją utkaną z purpury miłości – to ducha swego.

Wszystko z tej biedniutkiej duszyczki stoczyło się w niepamięć u Boga, co było w niej nie Bożego, a to uczyniła miłość Syna Przedwiecznego – Zbawiciela, który świecąc jej miłością Swoją zapalił w duszyczce to samo światło miłości ku Sobie Bogu, a z tej przecudnej miłości i miłość bliźniego.

Dzisiaj nie pozwalam niczym mej duszy wiązać, ani obowiązkom, bo je z radością spełniam, a przez to one nie dzielą mnie z Jezusem, gdyż przez radość dowodzę, że wolą Bożą, która mi nadaje obowiązki, cieszę się, jakiego rodzaju one by nie były – wszystkie spełniać mogę dla pożytku duszy, bliźnich i Boga.

Nasuwa mi się pytanie – w jaki sposób spełnić wszystko, aby było wielce korzystnym?
Bardzo prosto – jednego się trzymać – nigdy nie zapominać o miłości Boga. To jest jedyny drogowskaz, jedyna moc, która nas odrodzić może – to jest jedyny przedmiot, który wyczerpanym nigdy być nie może, gdyż miłość Boga, to wieczność nieskończona. Miłość Boga względem duszy ludzkiej – o! jakże ona nas wysoko podnosi! A jakim poczuciem szczęścia napełnia duszę naszą? Miłość Boga przejawiona w Jezusie jest pokarmem jedynym duszy naszej – więc odżywiajmy się tą Bożą manną, która przeniknąwszy nas, w siebie zamieni.

Miłość do Jezusa na początku wstręt do grzechu wszelkiego obudziła, a później i ten wstręt uleciał, gdyż grzech z każdą chwilą zmniejszał bytność swoją w duszy, a więc wyparował i nie może mieć dostępu. Mówię otwarcie, raczej stanowczo, że nie może mieć dostępu – dlatego, że wolę moją włączyłam w wolę mego „Słonka” – to Duszę Jezusa. Ona jest wszechpotężna i moc jej nad duszą moją jest tak wielka, że żadna myśl, czy to człowieka, czy tworu innego, nie ma żadnej nade mną siły.

Jezus posiada duszę moją w całości, to znaczy, że moje ja, pomimo, że je oddałam Mu raz na zawsze, to oddanie się co chwilę powtarzam przez zjednoczenie mej duszy z Jego Duszą w miłości. Jezus wiecznie trwa w miłości Swojej.

On nigdy się nie zmienia, ja zaś, choć stworzonko słabe, ale zarazem i silne, bo kochać pragnie, kochać się wciąż uczy i kocha prawdziwie, to jest radośnie, we wdzięku szczęścia, posiada ton dziękczynnej miłości. Streszczam – Jezus mnie wiecznie kocha – i pożąda mojej nawzajem miłości – to jest prawo Jego istnienia – ja zaś posłuszna tej wspaniałomyślnej Boga Istności, ciesząc się tym prawem i moje w nim prawo roszczę – tj., że ja posiadając również wolną wolę – zmuszam Boga siebie kochać, przez zachwyt mój okazany każdą chwilą mego radosnego istnienia, dla Jego cudownego planu miłości – który jest Nim Samym – Bogiem. A więc Bóg zniewala stworzenie do miłowania Siebie – a stworzenie również posiadając od Boga to podobieństwo do Boga, zniewala Go siebie kochać i to jarzmo krępujące obydwie strony jest tak słodkie i tak cudnie piękne, że „Oko ludzkie nie widziało, ucho ludzkie nie słyszało, co zgotował Bóg tym, którzy Go miłują” (…) (--).