Chcę dalej pisać o sposobach modlitw, które nieraz używam w chwili, gdy mogę trochę się skupić lub podczas Mszy świętej. Zaczynam powoli wymawiać imię „Jezus” – z początku uświadamiam sobie, jeśli mi w danej chwili jest potrzebne, kto to jest Jezus – i kim dla mnie jest Jezus, a później wymawiam to boskie Imię z największą czułą wdzięcznością, obejmując kochaniem postać tej Istoty, która nosi to przecudne Imię. W chwilach takich Jezus, gdy słyszy wołanie zachwyconej duszy, z początku milczy, choć jest rozradowany – jeśli zaś dusza dalej wciąż woła wdycha po prostu w sobie to szczęście – Imię Jezus. Jezus wtedy sam w Swoim szczęściu się gubi, gdyż widzi jak wielce jest przez duszę kochany. Znowu zaś dusza, widząc skutki swego nawoływania, uszczęśliwiona odnajduje siebie w Bogu – przestaje już wołać, bo Jezus znalazłszy taką miłość w jej duszy, sam woła, lecz nie Siebie, a duszę umiłowanego stworzenia. Przedziwnym jest ten hymn wzajemnej miłości − jego melodie głoszą najwyższe chóry duchów niebieskich, włączają ją w potok szczęścia Trójcy Przenajświętszej, która rozkoszuje się szczęściem Duszy Boga-Człowieka w zjednoczeniu z duszą człowieka na ziemi. Bogatą jest ta modlitwa w swoich skutkach, w niej tyle łask poznania duszy Jezusa się kryje, a zjednoczenie łatwym się staje.