Opis działania Bożego w mojej duszy (m. Tajber)

(--) Pamiętam, że od pierwszej chwili nawrócenia mego, gdy tylko raz jeden pojęłam, że Pan Bóg przyjście Swoje na świat w postaci człowieka i wszystkie inne ofiary uczynił dlatego, że tak ukochał duszę ludzką i tak wielką jej cenę nadał – gdy pojęłam, że wszelkie bogactwa duchowe wysłużył dla tejże duszy naszej ludzkiej i tylko czeka, kto by się po te bogactwa zgłaszał i sięgał po nie – o! to On już miał mnie przy nich we dnie i w nocy, bo wciąż w nie siebie przyodziewałam. A wyczuwając, że Panu Bogu to moje przystrajanie się w Jego boskie klejnoty podoba się, używałam, ile mi tylko sił duchowych i umysłowych starczyło. Doszło do tego, że nieraz, gdy tylko o czymkolwiek myślałam, np. o Męce Pańskiej, zaraz mówiłam Panu Bogu, przymilając się, że ona cała jest moją własnością, więc każde cierpienie Jezusa, które wysługiwało dla całego rodzaju ludzkiego zbawienie, uświęcenie i zjednoczenie z Bogiem; kochając je całą duszą, jakbym wchłaniała w siebie i karmiła się całym Jego bogactwem.

Lub, gdy rozmyślałam o siedmiu darach Ducha Świętego, to zaraz mówiłam Duchowi Świętemu, że one wszystkie są moje, bo mój najmilszy Jezus je wysłużył, a On − Duch Święty w czasie sakramentu bierzmowania wlał mi w duszę i tak silnie te dary kochałam, że zdobywałam je u Boga bez wszelkiej trudności, nie tak myślą i rozumowaniem, jak miłością swoją dziecięcą, szczęśliwą i prawdziwie gorącą. Lub, gdy myślałam o przywileju Niepokalanej Dziewicy Boga Rodzicy, to tak Go w Matce Najświętszej kochałam, mówiąc do Niej, iż Ona będąc Matką mego Oblubieńca Boga, tym samym jest i moją Matką – a z Matką Boga przychodzą bogactwa i na dzieci, więc i Jej niepokalane piękno duszy i mnie się należy i jest moją własnością.

W ten sposób zabawiając duchowo i Boga i siebie w pierwszych latach nawrócenia mego do Boga – Bóg stał się moim najmilszym i najbliższym, żywym Ojcem, Zbawicielem, Bratem, Oblubieńcem, a Matka Najświętsza prawdziwie moją ukochaną Matką i przemożną opiekunką.
W Jezusie wszystko do mnie należało i cały rodzaj ludzki i nie tylko ta planeta, ale cały wszechświat, z nieznanymi mi tajemnicami i całym bogactwem duchowym i materialnym, a to, dlatego że Bóg w Trójcy Jedyny stał się też cały moją Najdroższą własnością.

Otóż taka była droga mego zjednoczenia się z Bogiem i Pan Bóg zawsze gorąco mnie zachęcał, ażebym do Niego tą drogą i całą ludzkość w przyszłości przyprowadziła, bo dusze kroczące tą drogą dziecięcej prostoty, miłości, wesela i całkowitego przynależenia do Niego Boga, a i posiadania Go są Mu wielce miłe, a nawet stają się po prostu Jego rozkoszą.

Nieraz w duszy mej również zapadała wewnętrzna duchowa ciemna noc! – lecz ja, zaraz wzorując się na ludzkim rozumie, który potrafi z nocy uczynić sobie jakby jasny dzień – używając, np. elektryczności czy innych sposobów oświetlenia, że doskonale w swoim domu wieczorem, a nawet i w nocy może pracować, a nawet, a nawet!... czas przyjemnie w rodzinie lub w innym towarzystwie spędzać. Toteż i ja zaraz sobie umyśliłam, że gdy Słońce Odwieczne − Jezus, duszy mej nie rozświetla, wtedy zapada jakby ciemna, ponura, duchowa noc – muszę też roztropnie już innym światłem, więcej sztucznym dom swojej duszy rozjaśnić i rozświetlić, bo strasznie nie lubię ciemności duchowych.

Otóż tym światłem wewnętrznym w taką duchową noc było tak najdoskonalsze poddanie się woli Bożej, rodzące pokój ducha, cierpliwość, zrównoważenie, a nawet ciche, głębokie wesele i szczęście na myśl, taka jest wola Boga najsłodszego.

Choć co prawda nie była to już ta jasność dnia Słońca Odwiecznego, która bije z wyczutej obecności Jego, Boga-Człowieka w duszy naszej, ale również rozkoszna, choć bez porównania mniejsza – bo w najcięższych chwilach życia – to ciche, pokorne zgadzanie się z wolą Bożą i ta usilna myśl, że taka, a nie inna jest wola Boga – przy najcięższych warunkach życia dawała mi słodycz i ubłogosławienie.

Toteż ani miłość własna, pycha i żadne zniechęcenie, bunty, ani szatańskie pokusy, nie zdołały wytrącić mnie z równowagi, ani przyćmić na chwilę mego szczęścia należenia do Boga i posiadania Jego Najsłodszego mej duszy (--).

Od pierwszej chwili całkowitego zwrotu mego do Boga zapragnęłam całą duszą żyć wolą Boga, a więc prawem Jego Boskiego Ducha i rozumiałam to dobrze, że o ile to prawo Ducha Bożego będzie miało we mnie moc swego prawa, wtedy dopiero i tylko wtedy będę posiadała w sobie moc Boga samego i już i ja będę miała prawo do tej mocy prawa bożego we mnie i nade mną przejawiającego się. A zatem zaczęłam usilnie, na każdym kroku i w każdej chwili życia dbać jedynie o to, ażeby Bóg najmiłościwszy mógł, a przez to i zechciał we mnie prawo Mocy Swego Ducha zakładać w głębie mojej duszy, a przez to, ażeby sprawiedliwie miał swe prawo we mnie i nade mną stwierdzać (--).

A wiec starałam się, ażeby moje postępowanie z bliźnim na zewnątrz i wewnątrz, całe było budowanie według woli Boga Najświętszego i tu zaraz starałam się w tę moc boską prawa Bożego wczuwać się, jak to ona moja dusze zasila i w jaki sposób czyni mnie umiłowanym dzieckiem Bożym, wierną służebnicą Bożą i rozkoszną Mu oblubienicą (--).

Zrozumiałam rzecz bardzo ważną, że tak samo jak prawo dobra ma siłę Boga samego w sobie, tak też i prawo zła ma siłę samego szatana.

I otóż Pan Bóg jest sprawiedliwy, dał człowiekowi rozum, wolną wolą i uzdolnienia duszy, jakich doskonałość Sam w sobie posiada – a przez to człowieka do Siebie upodobnił i przeznaczył go do tego, ażeby przeszedłszy przez czas próby, żyjąc Nim i dla Niego, znalazł swoje szczęście w upodobaniu się jak najpełniejszym Bogu, a przez to mógł dostąpić całkowitego w wieczności zjednoczenia z Nim (--).

Otóż zrozumiawszy, że moc ducha dobra musi ściśle rozwijać się właśnie w mej duszy, która to zrozumiała, musiałam wciąż tylko czuwać i czuwać, aby wciąż i wciąż, w każdej chwili życia nie tylko że nie utracić tego prawa dobra w sobie, ale żeby ono się potęgowało w przeróżny sposób jak najszybciej, ażeby niczym nie tamować jego cudotwórczego i cudownego wzrostu (--).

Zwracałam swoją myśl do Stwórcy Wszechmogącego i mówiłam Mu myślenie, lecz z cała potęgą mej spragnionej duszy: „Ja chcę posiadać wolną wolę, wolną od złych zamiarów, namiętności, a chcę ją mieć tylko dobrą, czystą i doskonałą. Chcę, ażeby moje zamiary podobały się Tobie, Boże, ażeby one nie były moimi, ale też i Twoimi, gdyż Ty Najmędrszy wiesz, co dobre, pożyteczne, doskonałe, a ja chcę stać się dobrą, pożyteczną i doskonałą”.
Tego rodzaju były moje rozmowy z Bogiem i modlitwy, które zanosiłam w codziennych mych przechadzkach.

Chcę posiadać myśli tylko czyste, wielkie, głębokie, wzniosłe, które by pochodziły od Ciebie Samego, Stwórco mój i Ojcze. Ja chcę z Tobą, bezpośrednio z Tobą obcować, boś ty mi dał życie i w Tobie moje życie, boś moim życiem!

Ja żądam od ciebie, Stwórco, ażebyś mi dał moc woli Swojej, która by odnowiła moje życie! Ja mam prawo żądać od Ciebie tego, boś Ty mi Ojcem, a ja Twoje biedne, osamotnione dziecię! Ja muszę otrzymać od Ciebie, Boga Stworzyciela, Ojca, pomoc, bo inaczej zginę, a Ty nie chcesz, ażeby to stworzenie i dziecię zginęło, któremuś dał życie i przeznaczył do wyższych, wspaniałych rzeczy, bo ono nosi podobieństwo Ciebie Samego: ma rozum, wolę wolną i nieśmiertelność.

Ja chcę − rozumiesz − ja pożądam, ja żądam, ażebyś mi się udzielił, bo bez Ciebie umieram! Umieram duchowo – a ja żyć chcę, żyć Tobą, w Tobie i dla Ciebie, o Dobry Boże!...
Ja widzę wkoło zło, a ono przecież nie z Ciebie Boże wyszło, a dlatego istnieje, iż twory noszące Twój obraz nie chciały tego, czego Ty chcesz Boże, a to, co same chciały. A więc ja nie chcę z nimi mieć coś wspólnego, zatem nie chcę nic sama ze siebie, nic! kompletnie!!!, a tylko to, co Ty chcesz, o Boże. Chcę żyć Twoją wolą, Twoją myślą, Twoją mocą, Twoim duchem, Twoim życiem! I oto ja muszę to, o co cię błagam mieć, boś Ty mnie po to stworzył, ażeby to, o co Cię proszę dawać, gdyż do tego przeznaczyłeś mnie i ja po to jedynie żyję, ażeby u Ciebie brać, jak najwięcej brać to, co Ty mi dawać chcesz!

Idąc szybkim krokiem (bo zawsze lubiłam w tym okresie prędkim chodem rozwijać w sobie energię szybszego, zdecydowanego myślenia i potęgowania w ten sposób zapału do coraz bardziej stanowczych postanowień, lecz też niekiedy na odludnym miejscu stawałam, aby lepiej zgłębić rzecz rozważaną) mówiłam dalej zapalona: „Ja chcę bystro, zdecydowanie, odważnie chodzić drogami Bożymi – chcę!, a więc już siłę woli mej potęguję i już idę a teraz Ty, Stwórco ukochany, daj mi światło, jaką drogą mam chodzić i co na tej drodze będzie Ci się podobało, bo chcę iść na przebój śmiało i gdy już raz pójdę – to chcę iść bez wytchnienia, aby tę drogę przejść i dojść do końca, do Ciebie Boże.

Tak, Stworzycielu, mój Panie, tu musi jasno, otwarcie i zdecydowanie być mi odkryta droga, którą mam iść, bo chcę iść, iść bez oglądania się, bez wielkiego namysłu, ale raźno, z heroiczną mocą i to iść wprost ku Tobie, Boże. Ja wiem, że ty mnie słuchasz i wysłuchasz, bo lubisz słuchać mowy dzieci, które chcą Ciebie poznać, ukochać i życie swe oddać Tobie.

Ja mam wolną wolę, wolę, którą mogę sięgać Ciebie, mego Stwórcę. Ale wola bez wyższej myśli może być najgorszym złem – widzę to wkoło, toteż chcę, pożądam i żądam od Ciebie Stwórco, ażebyś był łaskaw mi udzielić Swoje własne boskie myśli, bo ludzkie myśli, nad którymi zastanawiam się już tyle lat, a więc idee ludzkie, wszystkie choćby najwyższe, o ile od Ciebie wprost nie pochodzą, są w końcu głupie, czy mniej, czy więcej, a ja chcę posiadać Twoje myśli i Twoją ideę, bo one są mądrością samą, mocą prawa i najoczywistszym szczęściem (--).

Chcę, Mój Boże, abyś mnie bardzo kochał, chcę ażebym Tobie wielce się podobała, więc uczyń mnie taką, iżby oko Twe najłaskawsze, najmędrsze miało upodobanie we mnie. Ja chcę i to tak musi się stać, jak ja chcę, lecz Ty, przede wszystkim Ty, te chcenia w moją duszę wlewasz.

O Stworzycielu i Boże Odwieczny – nie umiem nikogo kochać, ani nawet Ciebie, a to rzecz straszna! – być stworzoną z miłości dla Miłości, a nie posiadać w sobie miłości i tylko mrok ducha, niechęci lub nawet nienawiść.

O! ja tak dalej żyć nie chcę – i nie będę! musi! musi koniecznie i po stokroć i po tysiąckroć musi wszystko we mnie się zmienić – ja tak chcę i Ty Boże też tego chcesz, a więc niechże nasze chcenia zleją się w jedno wielkie chcenie i niech się stanie to, co Ty chcesz.
Ja nie chcę tego czego chcę, bo ja nic już nie chcę, co byłoby moim chceniem, a chcę tylko to, co Ty Stwórco Najłaskawszy Mój Panie chcesz! (--).

Otóż podobne ćwiczenia woli, myśli, uczuć i ducha w tych poprzedzających latach mego odrodzenia miewałam – i tego rodzaju modlitwa poczynała rodzić się w mojej biednej, stęsknionej za Bogiem duszy, a zamrożonej różnymi cudzymi myślami, głupich „mędrców” tego świata.

Wtedy o Chrystusie Panu, Matce Najświętszej i świętych Pańskich jeszcze nie myślałam i wcale ich pomocy nie wzywałam, a tylko Stworzyciel, Bóg był mi Ojcem, Bratem, Siostrą, Matką, Przyjacielem, z Nim jednym obcowałam w ten sposób i przemawiałam do Niego nawet jakby zuchwale.

Ale widać moja siła chcenia, myślenia, choć tak ostra i na pozór zuchwała, podobała się Bogu, bo widział dobrą wolę i moje pragnienie całkowitego oddania się Jemu Bogu, bo w chwilach takiego wołania duszy, niekiedy wlewała się we mnie jakoby jakaś odwieczna potęga czasów i bytu i Bóg − Stwórca wszechrzeczy i ja − stworzenie, stawaliśmy sobie jakby naprzeciw – On Wszechobecny, Wszystkowiedzący, Wszechmocny, a ja maleństwo nic niewidzące, ograniczone, słabe, otwierające na oścież swą maluchną duszę i chcące jakoby Tego Nieograniczonego Boga w sobie pochłonąć i swym maleństwem całego zebrać, aby Go posiąść na wieki (--).

Od chwili oddania się mego Bogu – a szczególnie od chwili bierzmowania, dusza moja znalazła specjalny smak w woli Boga najdobrotliwszego, nie patrząc na to, czy przejaw tej Jego woli był miły sam w sobie dla mnie, czy przykry, a nawet bolesny – wszystko jedno, wola Boża stała się mej duszy rozkoszą i pokarmem najbardziej odżywiającym duszę moją poza pokarmem sakramentalnej Komunii świętej.

A nawet stało się tak – że, gdy przyszło coś ścierpieć, (a było niemało co ścierpieć od samej pierwszej chwili poświęcenia się mego Bogu) to tym bardziej w takich chwilach ta wola Boża była mocą moją, bo kochałam ją jeszcze bardziej, bo jeszcze większą dawała mi ona rozkosz duszy, gdyż w takich chwilach, choćby najboleśniejszych chwilach przejawu woli Bożej, a z mej strony cichego trwania przy Bogu lub kochania Boga, Bóg stawał mi się stokroć razy droższym Ojcem, Bratem, Opiekunem, Zbawicielem, Oblubieńcem, aniżeli by mnie obdarzył największą rozkoszą miłości Swej (--).

Myśl: „Wola Boża”, „Dopuszczenie Boże” wystarczała, ażeby największy niepokój ducha, strach, niechęć, złość, lenistwo, itp. uczucia i myśli we mnie pokonać. Toteż z tchórzliwej stawałam się mężna, z niecierpliwej, upartej – uległa, z leniwej – dzielna, ze zbuntowanej – cicha, z pysznej, zarozumiałej – pokorna, z samolubnej – ofiarna, itd., a więc jakoby jagniątkiem cichym, całkiem poddanym na ofiarę miłosną Boga i bliźniego.

A wszystko to dlatego, że tak kochałam treść tego jednego, krótkiego zdania „Wola Boża” – i wtedy stawał mi się już obojętny sam fakt przejawu tej woli Bożej, lecz drogim mi było najdroższe „chcenie Boga”!

Chcenie Boga skierowane do mnie i mające nade mną władzę było, (a i jest) dla mnie czymś tak wielkim, tak drogocennym, tak ukochanym, że trudno wyrazić, to moje zrozumienie słowami, gdyż ono jest zbyt mistycznym przejawem życia Boga w duszy i życia samej duszy.
Chciałam to zrozumienie określić w ten sposób, że wolę Bożą wyrażającą się nade mną bez oglądania się na to jaka ona sama w sobie była – uważałam za największy zaszczyt dla mnie, który mnie spotkał ze strony Boga względem mnie (--).

„Wola Boża” to tak krótkie, z dwóch zaledwie słów złożone zdanie miało nade mną, tak żywego usposobienia duszą, przedziwny, niewymowny wpływ, że mogę śmiało z całą prawdą powiedzieć, że gdy tylko sobie wspomniałam, czy to w ciężkich, czy zbyt wywyższających i wynoszących mnie chwilach, jedną tylko myśl: „Wola Boża”, a już dusza moja poczynała napawać się jakimś wspaniałym, uroczym, duchowym napojem, robiło wrażenie jakby „coś” z Boga samego wlewało się we mnie i zasilało, ubłogosławiało duszę moją (--).

A więc praca moja nad udoskonalaniem w sobie życia wewnętrznego i pogłębiania go wcale nie polegała na tym, ażeby wyzbyć się wad i wypływających z nich wszelkich niedoskonałości przez jakieś specjalne ćwiczenia, lecz tylko na tym, ażeby wzbogacać się w miłość Boga przez ukochanie we wszystkim woli Boga najdobrotliwszego, gorejącego ku mnie odwieczną miłością, a w tym wzbogacałam się i w miłość bliźniego i w miłość ku samej sobie.

Rozwój mego wewnętrznego życia opierał się głownie na wzbogacaniu siebie w dobra duchowe, a nie na samym wyzbywaniu się czegoś złego, niedoskonałego, gdyż nędza, uważałam, przez to wzbogacenie się duchowe samo przez się we mnie ginąć musiała. I to był system, według którego Bóg Najświętszy moją duszę prowadził od samego początku powołania mego (--).

Uczyłam się tę wolę Bożą kochać zawsze, wszędzie, całą duszą, i to kochanie uważałam za pierwszy swój obowiązek – bo kochać Boga, a nie kochać woli Boga, która nad nami w przejawianiu się wszelkim wyraża, uważałam za kłam zadawany przez nas Bogu „niby” umiłowanemu. Bo tylko ten prawdziwie kocha Boga, myślałam, kto ukocha całą duszą wolę Tego Boga (--).

Zaczynałam coraz lepiej rozumieć przeżywania najwyższego męczennika i Zbawiciela rodzaju ludzkiego Jezusa podczas Jego męki krzyżowej i Matki Jego Bolesnej – wczuwałam się w te przeżywania i wgłębiałam się (bo sam Pan Jezus mnie wprowadzał w te tajemnice zbawczych Jego boleści), w jaki to sposób Oni przez pełnienie woli Bożej, kochanie tej woli, przeprowadzali dzieło odkupienia.

Rozumiałam i wyczuwałam coraz lepiej, że pełnienie woli Boga jest pokarmem duszy i słowa Pana Jezusa do apostołów: „Moim pokarmem jest, abym czynił wolę Tego, który Mnie posłał, abym wykonał sprawę Jego” (J …). Stały mi się całkiem jasną rzeczywistością duchową, przeżytą w życiu mym własnym (--).