6/ Sylwetka duchowa Matki Tajber

Biorąc pod uwagę całokształt dokumentów archiwalnych zgromadzenia, zwłaszcza notatek autobiograficznych M. Tajber, wspomnienia różnych osób o niej oraz wypowiedzi sióstr, można dojść do wniosku, że Matka Założycielka reprezentowała sobą typ nowego człowieka „pławiącego" się w szczęściu. Jak do tego doszło? Przecież całe jej życie zakonne oscylowało między cierpieniami ducha, niedomaganiami fizycznymi, a ciosami zdającymi się zwiastować zagładę zgromadzenia. Cała tajemnica jej szczęścia to miłość do Chrystusa Eucharystycznego i ciągłe trwanie przy Nim żyjącym w duszy, staranie się o Jego dobry „los" w sobie i w innych, a także ustępowanie Mu miejsca, by On działał, promieniował i przejawiał się przez nią. O jej bogatej osobowości świadczy najlepiej duchowość zgromadzenia, którego była pierwszym żywym, praktycznym odbiciem. Myśli jej ciągle były zanurzone w sferach spraw Bożych. Cieszyła się, że „jest żywą myślą, myślą Stworzyciela", jest osobą pomyślaną od wieków, pożądaną przez Boga. Chciała jak najdoskonalej wypełnić plan Boga względem siebie. Wola Boża była więc jej największym umiłowaniem, bo coraz ściślej jednoczyła ją z Boskim Oblubieńcem.

Pragnęła znękanej ludzkości przybliżyć Boga, wybłagać u Niego jej odrodzenie. O to modliła się przez całe życie, cierpiała, prosiła, pisała. Często słyszała głos Chrystusa, „Dajcie Mi żyć w sobie, a odnowię oblicze ziemi". W młodzieńczych latach pragnęła założyć „szkołę życia", która by zwracała uwagę na kształtowanie władz duszy: rozumu i woli, kształcenia uczuć, pamięci, wyobraźni. Myślała jak się do tego zabrać. Tymczasem tego wszystkiego nauczyła się w „szkole Boskiego Mistrza". I dlatego tak bardzo pragnęła podzielić się tym ze wszystkimi. Zrozumiała, że świadomość o żyjącym w duszy ludzkiej Bogu skierowuje człowieka do głębin Jego życia, doprowadza do coraz większego zjednoczenia z Nim. To jest ta nowa, najlepsza pedagogia. Odczuła to na sobie.

Miała wady jak każdy człowiek, walczyła z nimi, w pierwszym rzędzie z porywczością i dumą. Ćwiczyła się w cnotach. Wiedząc, że jest za słaba, by osiągnąć doskonałość, „przyoblekała się w świętość Chrystusa", Uznała to za najlepszy środek w wyrugowaniu wad i upodobniania się do Niego. Dążyła do Chrystusa całym sercem, nie zwracając uwagi na otchłań nędzy, własnej czy cudzej, lecz zapatrzona była w „głębię Bożą". Ponieważ oparła się jedynie na Bogu, rozliczne przeszkody i kłopoty były dla niej tylko dodatkową kuźnią cnót. Nie chciała być męczennicą trudów życia czy przeżyć wypływających z miłości własnej, ale, jak pisze — co jest stwierdzeniem oryginalnym — „męczennicą pożądań doskonałości", wzbogacania się duchowego.

Bardzo kochała Matkę Najświętszą, która była dla niej Mistrzynią życia duchowego. Czciła ją szczególnie jako Matkę Ciała Mistycznego, czyli Kościoła.

Miała wielkie poczucie piękna i harmonii, zachwycała się przyrodą. To pomagało jej ukochać Odwieczną Harmonię — Boga. Łączyła w sobie skłonność do filozoficznej refleksji, pęd do poznawania prawdy, wielką wrażliwość na dobro, współczujące i otwarte serce na potrzeby bliźnich. Całe jej życie można by określić jednym zdaniem: było ono służbą bliźniemu i to służbą w jej różnych aspektach. Nie potrafiła nigdy przejść obojętnie wobec jakiejkolwiek potrzeby drugiego człowieka. Uczulała na to swoje siostry. Jej zasięg oddziaływania nie ograniczał się nigdy do najbliższych. Myślą, sercem, modlitwą docierała do najdalszych zakątków ziemi, do wszystkich narodów i ras. Modliła się przeważnie „za całą ludzkość" i w jej imieniu. Okazywała każdemu miłość, szacunek i życzliwość, niezależnie od stopnia wykształcenia, pochodzenia czy wyznania. Dla swoich córek duchowych była faktycznie „matką". Nie wynosiła się nad innych, była pełna prostoty i pokory.