15/ List z 8.12.1921, czwartek

…Podczas Mszy świętej, lub w ogóle w ciągu dnia, przez chwileczkę, zwrócę duszę moją ku Bogu i zawołam tkliwie z wdzięczną miłością: „Ojcze”! W takiej chwili nastrajam tak duszę, aby ona wielką radość czuła i z tego powodu, że sobie uprzytomniła Boga jako Ojca jedynego, i z tego, że On pozwolił Siebie kochać, że daje Siebie poznawać, że pragnie naszej miłości, że dowiódł nam w Synu Swoją miłość ku nam i że mi jest tak dobrze z Nim, Najdroższym Ojcem żyć – chcę do niego dążyć, każdą chwilką życia mego, chcę Go posiąść na wieki, aby móc dać Mu w wieczności siebie uszczęśliwiać, a przez to stać się Jego, Boga, pociechą.

Wołając „Ojcze” staram się modlić, to znaczy proszę nie prośbą, a miłością Go ku sobie skłaniam, wyczuwam, że mój bezdźwięczny głos, gdyż w myśli duchem wyrażany, rozpływa się w bezbrzeżnym oceanie wszechbytu i koncentruje się przy Ojcu, który wlał w duszę moją życie, życie piękne, bo podobieństwo do Siebie.



Co za rozkosz duszę wypełnia, gdy ona swobodna, gdyż miłująca woła – „Ojcze”! – nic więcej nie mówi, lecz w tym wyrazie zamyka wszystko i szczęście, i radość, i miłość bezgraniczną. Ona kocha miłością dziecięcą, pełną prostoty, lecz tak przez Ojca pożądaną – czuje w takich chwilach, że to jedno słowo „Ojcze”! wszechbyt zawiera, gdyż początek i koniec – pełnię, która nie ma ani początku, ani końca. Cudne są chwile życia dla duszy – ona taka piękna się staje, cała promienna uroczystym nastrojem, gdyż Ojciec – Początek spogląda na nią łaskawie i Siebie w swoim dziecku znajduje, miłość, która jest samym istnieniem.